15 gru 2014

Jestem.

Chciałam tylko dać mały znak, że nadal tu jestem i nigdzie się nie wybieram. Wiem, że nie dodaję notek, jak również nie komentuję na Waszych blogach, jednak naprawdę w tym momencie nie mam fizycznej możliwości na to. 
Po pierwsze - jestem w trakcie przeprowadzki, a w połączeniu z 12-godzinną pracą, wszystko jest po prostu jednym wielkim chaosem.
Po drugie - poza telefonem, na którym nienawidzę pisać tego typu rzeczy, nie mam dostępu do internetu, gdyż mój laptop umarł. Czekam aż wróci z naprawy. Gdy tylko to nastąpi, zabiorę się zarówno za rozdział, jak i pisanie komentarzy na Waszych blogach. 
Jestem zła i smutna. Do tego siedzi we mnie swoiste poczucie winy, nawet mimo tego, że brak odzewu z mojej strony jest wynikiem sił wyższych. Nie chciałam Was zawieźć, a wydaje mi się, że to zrobiłam i dlatego czuję się z tym tak źle.
Mówią, że nadzieja matką głupich... cóż, najwidoczniej nigdy nie zmądrzeję, ponieważ w tym momencie mam tę nadzieję, że ktoś tu wejdzie, przeczyta moje słowa i zrozumie. 
Byłabym przeszczęśliwa.


Ściskam mocno,
Wasza Silje. 

21 paź 2014

Rozdział 5.


Przybywam z nowym rozdziałem. Wiem, że przerwa znowu była dość długa, jednak naprawdę mój czas jest mocno ograniczony. Mam jednak w nagrodę kolejną część, która zajmuje 8,5 strony w wordzie.Cieszę się przeogromnie, że przybyło tu tyle nowych osób. Dajecie mi uśmiech i siłę. Dziękuję Wam. 
Nie przynudzając, zapraszam do czytania i komentowania. :)
A notka ogólnie dedykowana jest AvadCe, która jest przemiłą osobą i świetnie mi się z nią rozmawia. :*
___________________________________________________________________


Rudowłosa siedziała niczym rażona potężnym zaklęciem. Nie potrafiła wydusić z siebie choćby najcichszego dźwięku. W uszach wciąż dudniły jej słowa wypowiedziane przed chwilą przez przyjaciółkę. Poczuła, jak serce zaciska się mocno, ręce zaczynają drżeć, krew odpływa z twarzy, a w gardle formuje się ostra i lepka kula, uniemożliwiająca jej odezwanie się. Widziała to. Widziała ten ból w oczach Hermiony, widziała ten trud, w jakim przyszło jej wypowiedzieć to zdanie na głos, widziała jak usilnie powstrzymuje się od tego, by nie wybuchnąć płaczem. Sama zresztą miała ochotę tłuc głową w ścianę. Minęło dobre pięć minut, zanim otrząsnęła się z tego paraliżującego letargu. Sięgnęła po rękę dziewczyny i ścisnęła ją mocno, chcąc w ten sposób okazać jej choć minimalne wsparcie. Gdyby nie to, że sama maczała w tym palce, pewnie odważyłaby się ją przytulić i mówić jej wzniosłe słowa pocieszenia. Hermiona przełknęła łzy i odezwała się po raz kolejny.


- Blaise wyprał mu pamięć. Zrobił to, by chronić zarówno jego, jak i mnie, przed niebezpieczeństwem ze strony Voldemorta. Podświadomie wiem, że chciał dobrze, jednak… Ginny co teraz? Jak mam żyć, co mam robić? Jak mogę udawać przed nim, że się nie znamy, skoro wciąż go kocham?!


Panna Weasley siedziała i tępo patrzyła się w swoje bordowe paznokcie. Chciała jej coś powiedzieć, doradzić, pomóc, ale nie potrafiła. Palące wyrzuty sumienia piekły ją od środa. Ostatkiem sił powstrzymywała się, by nie wykrzyczeć jej, jak bardzo żałuje swojego postępku, jak podle się czuje i jak ogromnie jest jej przykro, że tyle czasu ukrywała to w tajemnicy. Nagle wśród natłoku myśli w jej głowie pojawiła się jedna, zupełnie odrębna od reszty: „Blaise wyprał mu pamięć. Powiedziała: Blaise, nie Ty i Blaise”. To mogło oznaczać tylko jedno…


- Powiedział, że zrobił to sam? Bez niczyjej pomocy?

- Nie pytałam nawet o to. W tamtej chwili chciałam jednocześnie rzucić się na niego z pięściami i mocno przytulić, bo widziałam, jak strasznie było mu źle. A co, masz jakieś podejrzenia? 


Ruda kiwnęła głową. Pierwszy raz w życiu nie chciała być przyjaciółką Hermiony Granger. Pierwszy raz zapragnęła, by jej lojalna natura schowała się gdzieś głęboko i nie wychodziła, póki nie upewni się, że jest bezpiecznie. Pierwszy raz od trzech lat zaczęła płakać tak rzewnie, że aż jej ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Hermiona nie rozumiała takiej reakcji, jednak nie czekając zbyt długo przygarnęła dziewczynę do siebie i mocno przytuliła.


- Cii… Ginny, co jest? Dlaczego płaczesz? To chyba ja powinnam być na twoim miejscu. – próbowała jakoś rozluźnić atmosferę, niestety jej słowa spowodowały jeszcze większy, spazmatyczny płacz Weasley.


Hermiona w duchu cieszyła się, że mała Bianca jest na tyle zaabsorbowana oglądaniem kolorowych bajek w telewizji, że nie zwracała uwagi na to, co dzieje się na kanapie nieopodal niej.

Kiedy Ginny wreszcie się uspokoiła, spojrzała załzawionymi oczami na kasztanowłosą, a rozmazany tusz do rzęs spływający stróżkami po jej policzkach, tylko dodawał temu widokowi beznadziejności. Hermiona pogłaskała rudą po głowie i uśmiechnęła się pokrzepiająco, choć w oczach czaiła się ciekawość. Nie mogąc dłużej tego w sobie dusić, Ginny powiedziała:


- Hermi, przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam… Nie mogłam ci powiedzieć, nie mogłam… Przez ten cały czas kazałam ci imitować radosne życie, pocieszałam cię, kiedy krzyczałaś zrozpaczona, że nienawidzisz Malfoy’a, przytakiwałam, kiedy wyzywałaś go od niewrażliwych dupków, ale wiesz co było i jest najgorsze? Że on też przez te trzy lata nie mógł zaznać ani chwili spokoju, bo przez to pieprzone zaklęcie ma wewnętrzną blokadę i nie może się zaangażować, bo choć tego nie wie, to wciąż kocha ciebie, ale tego nie pamięta!

- Gin…

- Nie, nie, nie. Nie teraz. Muszę ci to powiedzieć, bo zwariuję. To było na trzy tygodnie przed tym, jak Draco musiał przygotować się do odejścia. Wtedy Blaise wpadł na, wtedy nam się tak wydawało, genialny pomysł, żeby wykasować cię z pamięci Malfoy’a, bo samo obliviate by nie wystarczyło. Draco zbyt mocno cię kochał, dlatego tak bardzo baliśmy się o to, co Voldemort lub Lucjusz mogą zobaczyć w jego głowie, a to, że mu w niej szperali było wiadome od dawna. Wszyscy po cichu szykowali się na ostateczne starcie, a my wiedzieliśmy, że jeżeli chcemy uchronić was od śmierci, musimy to zrobić w taki sposób, żeby mieć stu procentową pewność, że nic nagle się nie wyda. Nie chcieliśmy was zranić. Chcieliśmy was uratować. Wiem, że koszty jakie ponieśliście za ten czyn są o wiele większe, niż ktokolwiek się spodziewał… Powinnam była puknąć zarówno siebie, jak i Blaise’a mocno w głowę, nim było za późno. Jednak tego nie zrobiłam, bo równie silnie jak on wierzyłam, że to wszystko pójdzie po naszej myśli. Zrozumiem, jeśli teraz wyjdziesz i zostawisz mnie tutaj samą na pastwę wyrzutów sumienia. – mówiąc ostatnie zdanie rudowłosa poczuła, jak jej serce niebezpiecznie wariuje. 

Za nic w świecie nie chciała stracić Hermiony. Była dla niej jak starsza siostra, której nigdy nie miała i choć jej mama starała się zapewnić jej w jakiś sposób poczucie posiadania bliskiej koleżanki, a bracia nadrabiali pod wieloma względami, to zawsze czuła, że potrzebuje mieć kogoś, kto będzie mniej więcej w jej wieku i zrozumie jej problemy w takim etapie życia, w którym ona aktualnie się znajdowała. Hermiona właśnie taka była. Nigdy jej nie oceniała, nie przeszkadzało jej w żaden sposób momentami dziecinne podejście do świata, starała się ją rozumieć i wspierać, ale wiedziała również kiedy ma ją zastopować i wymierzyć kopniaka w tyłek, żeby się opamiętała. Przesiedziały razem niezliczone ilości godzin rozmawiając, śmiejąc się, płacząc i krzycząc. Przeżyły razem niejedną przygodę, a kiedy doszło do rozłamu w ich życiach, nadal dzielnie wspierały się nawzajem. Patrząc teraz przez perspektywę minionych lat, Ginny miała naprawdę ogromną nadzieję na to, że skoro nie odrzuciła Blaise’a, to jej również nie odprawi z kwitkiem. Na potwierdzenie tej tezy, Hermiona przytuliła ją mocno do siebie, pozwalając na to, by łzy płynęły ciurkiem po twarzach obydwóch. Minęła dosłownie chwila, po której obie dziewczyny poczuły, jak obejmują je małe rączki. Oderwały się od siebie i popatrzyły na małą Biancę, która uśmiechała się do nich pokrzepiająco. Ginny zaśmiała się i wzięła córkę na kolana, a w jej głowie zaświtała myśl, że jej dziecko jest momentami silniejsze i bardziej racjonalne, niż niejeden dorosły.


- No jus. Nie płaccie! Skoda casu na takie pieldoły. 


Tym zdaniem Bianca kupiłaby chyba nawet najtwardszego człowieka, dlatego też wszystkie trzy wybuchły gromkim śmiechem. Nie potrzebne były już słowa. Hermiona wiedziała, że Ginny czuje się podle, bo znała ją na tyle, żeby móc określić zarówno jej reakcje, jak i odczucia. Nie miała do niej żalu, nie po tym, co ta ognista istota zrobiła dla niej przez te wszystkie lata. Było jej najzwyczajniej w świecie przykro, że została okłamana i zamknięta w wyimaginowanej wizji, która miała być jej ochroną przed złem. Zawsze była zdania, że kłamstwo to najgorsza rzecz, jaką ludzie mogą sobie nawzajem robić i, że jest to coś, czego się nie wybacza, bo w końcu może się to powtórzyć w każdej chwili. Jednak po tych burzliwych wyznaniach zwątpiła. Nie potrafiłaby tak po prostu odtrącić od siebie ludzi, których tak mocno kochała. Teraz wiedziała dlaczego ludzie okłamani, mimo bólu, pozwalają zostać winowajcom w swoim życiu. W ten sposób obaliła się jedna z jej największych prawd życiowych, ale nie żałowała. Wierzyła całym sercem, że faktycznie kierowali się tylko i wyłącznie dobrem. Jej i Draco.

 Kiedy cała napięta i smutna atmosfera została zastąpiona poczuciem przebaczenia poplątanym z dźwiękiem dziecięcego śmiechu, wszystkie trzy udały się do kuchni, by dokończyć posiłek, a następnie ze smakiem go zjeść.


 ***




Draco siedział w gabinecie swojego najlepszego przyjaciela czekając na jego powrót. Przeglądał któryś już z kolei katalog z meblami kuchennymi, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się z hukiem, a chwilę później wparował do środka nie kto inny, jak sam Blaise Zabini, trzęsący się ze wściekłości. Trzasnął drzwiami, poprzez co kilka książek opuściło swoje dotychczasowe miejsce na półce, po czym usiadł z impetem na krześle obrotowym, znajdującym się przy biurku i głośno zaklął. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie jest sam.

- Smok? Osz kurwa, co ty tu robisz?

- Hm… Jakby ci to powiedzieć, żebyś i na mnie nie rzucił się z pięściami… Siedzę sobie, kurwa. – na usta blondyna wpełzł tak bardzo dla niego znany, ironiczny uśmieszek.

Brunet popatrzył na niego jak na idiotę, jednak nie skomentował tej wypowiedzi. Zamiast tego podszedł do barku, wyciągnął dwie szklanki i nalał do każdej taką samą ilość Ognistej Whisky. Podał jedną Malfoy’owi i wrócił na swoje miejsce. Przez chwilę żaden z nich się nie odezwał, słychać było jedynie odgłosy pracowników dochodzące z korytarza. W końcu blondyn nie wytrzymał i odezwał się:

- To powiesz mi w końcu, czemu wparowałeś tu niczym rozwścieczony hipogryf, gotowy do rozszarpania każdego, kto stanie mu na drodze?

Blaise wypuścił powietrze z płuc, upił kolejny łyk alkoholu i czując przyjemne ciepło rozlewające się po jego ciele, odpowiedział:


- Musiałem zwolnić jednego bęcwała, przez którego popłynąłem na pięćdziesiąt tysięcy. Wyobrażasz to sobie? Pięćdziesiąt tysi! A dlaczego? Bo ten debil, który uznawał się za dobrego asystenta, zapomniał wysłać w terminie umowy do jednej z firm, poprzez co tamci zrezygnowali! Stwierdzili, że cytuję: „z tak niekompetentną firmą, która nie potrafi nawet upilnować swoich korzyści, współpracować na pewno nie będą.” Dziękuję, do widzenia!

- No to faktycznie masz powody do złości. – odparł Malfoy, gdy nagle w jego głowie uformowała się pewna myśl. Przeanalizował szybko wszystkie opcje i uśmiechnął się pod nosem.

- A ciebie co tak bawi? – burknął Zabini, za nic nie rozumiejąc radości przyjaciela.

- Bo wychodzi na to, że nie masz asystenta. A tak się składa, że ja poszukuję pracy. Chcę się wyprowadzić z Malfoy Manor i wynająć coś swojego. Właściwie to przyszedłem do ciebie właśnie w tej sprawie. Chciałem zapytać, czy nie masz dla mnie jakiejś oferty pracy, a tu proszę. Samo się zrobiło.


Przez chwilę Blaise nic nie odpowiadał, jednak po szybkiej analizie uśmiechnął się szeroko. Przyjęcie Malfoy’a do pracy w jego firmie mogło okazać się naprawdę owocne. Nie oszukując nikogo, Draco był naprawdę zdolnym, inteligentnym, błyskotliwym i rzetelnym człowiekiem. Znał się na interesach nawet lepiej od niego, więc na pewno nie wkopałby go w żaden kontrakt, którego mógłby później żałować. Zresztą, podczas nieobecności blondyna, Zabini przy rozważaniu różnych spraw często zwracał się do niego o pomoc. Do tego jest jego najlepszym przyjacielem, którego dopiero co odzyskał, więc miałby dzięki temu możliwość spędzenia większej ilości czasu w jego towarzystwie, a przy tym i wprowadzenie planu naprawczego w życie byłoby jeszcze łatwiejsze. Z tą myślą wstał z fotela, podszedł do blondyna z szerokim uśmiechem na twarzy i wyciągnął do niego rękę.

- W takim razie witam w Zabini Corporation, mój stary-nowy asystencie.

Draco wstał i uścisnął dłoń przyjaciela. Nie pokazywał tego po sobie, ale w duchu cieszył się niczym małe dziecko. W końcu jego życie nabierało jakichś pozytywnych barw. Dostał pracę i to nie byle jaką, a to już połowa sukcesu. Teraz pozostało mu jedynie poszukać mieszkania. Czuł się nieco winny, że ma zamiar opuścić matkę, jednak wiedział, że nie będzie potrafił mieszkać w tym domu dłużej, niż to konieczne. Narcyza mogła zmienić wiele, od wielkości po wygląd ścian, ale niestety nie zmieni wspomnień, które nieodłącznie są przypisane do Malfoy Manor. Postanowił, że nie pozwoli, by przeszłość zniszczyła jego szansę na normalne życie. 

Stuknęli się szklankami, wznieśli je do góry na znak toastu, po czym Blaise zaproponował oprowadzenie po firmie, na co Draco chętnie przystał. Odłożyli szklanki na biurko i ruszyli na wycieczkę krajoznawczą.


***



Od pamiętnego dnia, w którym Malfoy dostał pracę, minął tydzień, w czasie którego nie działo się nic nadzwyczajnego. Blaise zafundował mu bardzo przestronny, średniej wielkości gabinet. Na środkowej ścianie znajdowało się dość duże okno z widokiem na ruchliwą ulicę Pokątną, przez które wpadało tam dużo światła. Przed oknem znajdowało się pokaźnych rozmiarów biurko, wykonane z ciemno-brązowego drewna, ze stojącym przy nim czarnym, obrotowym fotelem. Reszta mebli, takich jak stolik oraz regały, również zachowane były w ciemnej tonacji, natomiast na ścianach królował kolor beżowy. Po lewej stronie, tuż przy biblioteczce, znajdowały się drzwi prowadzące bezpośrednio do gabinetu Zabini’ego, a po prawej usytuowany był kominek. Draco od razu polubił swoje nowe miejsce pracy, ponieważ takie zestawienie kolorów poniekąd odzwierciedlało obecny stan jego życia, w którym wciąż mieszały się mrok i światło, lecz jak sam mówił, to drugie znacznie przeważało.

Jako przykładny pracownik starał się jak mógł, by wszystkie pilne i potrzebne sprawy były załatwione tak, jak się należy. Był to kolejny dowód na to, że Zabini podjął słuszną decyzję zatrudniając go. Przeglądał właśnie kolejne papiery, gdy przed jego nosem wylądowała kartka uformowana w małego smoka. Zaśmiał się i wziął papier do ręki, burząc misternie wykonaną figurę. Jak się okazało, nie mylił się co do nadawcy ani trochę. Liścik był od Ginny, która zapraszała go na herbatę, kawę, bądź „czekoladową fontannę”, jak zwykła nazywać to Bianca. Blondyn domyślił się, że mała brała udział w pisaniu tej wiadomości, a dowodem na to były ślady malutkich, czekoladowych paluszków wokół tekstu. Wziął do ręki czysty kawałek kartki i naskrobał krótką odpowiedź. Już miał ją odesłać, kiedy otworzyły się drzwi i do środka wszedł jego obecny szef.


- No siemanko, jak tam? – powitał go radośnie i podszedł do biurka.

- Jest trochę pracy, nie powiem, ale nie narzekam.

- Tylko byś spróbował! Ja tu do ciebie z moim wielkim i dobrym sercem, a ty miałbyś jeszcze narzekać?

- Nigdy w życiu, stary. Nigdy w życiu. Choć nie powiem, jest jeden mankament w tym gabinecie…

Blaise zmarszczył czoło zastanawiając się, czego też mogło brakować Malfoy’owi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, analizując znajdujące się w nim rzeczy, po czym uderzył się otwartą dłonią w czoło.


- Barek! No tak! Zupełnie zapomniałem, że jesteś drugim naczelnym pijusem Ognistej, zaraz po mnie. – wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu i poklepał przyjaciela po ramieniu.

- Już myślałem, że się nie domyślisz. Na szczęście twój móżdżek jeszcze w jakiś sposób, ostatkami sił,  daje oznaki życia. – zripostował blondyn, na co Zabini jedynie przewrócił oczami.

- W sumie, masz jakieś plany na wieczór? Jest sobota, więc jutro obaj mamy wolne, może faktycznie napilibyśmy się dzisiaj troszkę? – zapytał niewinnie Malfoy, akcentując dwuznacznie ostatnie słowo.

- Właściwie… Czemu nie? Nie mam raczej żadnych planów na jutro, z Biancą widzę się dopiero w poniedziałek, więc cała niedziela jest tylko i wyłącznie do mojej dyspozycji. – ciemnooki wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i poruszył sugestywnie brwiami.

- To jesteśmy umówieni. Wpadnę do ciebie koło 21, pasuje?

- Pasuje.


***



Powoli zapadł zmierzch, niebo coraz to bardziej pokrywało się ciemnymi chmurami, zwiastującymi nieuchronną burzę. Gdzieniegdzie dało się zaobserwować białe przebłyski, a wiatr wzmagał się z każdą chwilą coraz bardziej. Hermiona siedziała wygodnie w swoim salonie z laptopem na kolanach i kubkiem gorącego kakao w rękach. Dochodził do niej dźwięk gałęzi stukającej bezwiednie o okno, a także szum wiatru, usiłującego przedostać się do środka przez jakiekolwiek szczeliny. Odłożyła kubek na stolik nieopodal niej i szczelniej przykryła się kocem. Co prawda w jej domu nie było wcale zimno, a palący się kominek dostarczał nie tylko dodatkowego ciepła, ale także przyjemnego nastroju. Uwielbiała takie wieczory, w których mogła w spokoju oddać się pracy. Był to jedyny czas, kiedy jej myśli nie buntowały się przeciw niej i nie tworzyły nieokiełznanego chaosu, przyprawiającego momentami o mdłości. Ten tydzień zaczął się dla niej niewątpliwie koszmarnie, więc chciała, by chociaż jego koniec przyniósł choć minimalny spokój i ukojenie dla jej udręczonej głowy i duszy.

Odłożyła na chwilę laptopa na bok i spojrzała w roziskrzone płomienie, wesoło tańczące w kominku. Przypomniała sobie, jak nie raz siedziała w taki sam sposób w Hogwarcie. Jej myśli zalała fala wspomnień, począwszy od pierwszego dnia, w którym przekroczyła progi zamku, a skończywszy na jej ukończeniu i opuszczeniu. Zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażała. Siedząc tak i analizując, doszła do konkretnego wniosku, że nic w jej życiu nie potoczyło się tak, jak miała to zaplanowane. Chciała się wykształcić, zyskać dzięki temu przyzwoitą pracę, później znaleźć partnera i żyć najspokojniej na świecie. Los jednak od samego początku płatał jej figle i miał dla niej zupełnie inny plan. Uświadomiła sobie, że jej życie to w większości splot przypadków i decyzji podejmowanych pod wpływem impulsu, jednak w ocenie końcowej mogła z czystym sumieniem przyznać, że niczego nie żałuje i nie zamieniłaby tych wszystkich chwil na nic innego. Mimo, że nie miała łatwo, wiele razy upadała, brutalnie przygnieciona rzeczywistością, to nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej i by mogła być zupełnie inną osobą, niż tą, którą jest teraz.


Westchnęła przeciągle, a jej wzrok przeniósł się z kominka na szafkę. Dopatrzyła się na niej zielonej koperty, która przez tak długi czas skrywała prawdę, tak różną od tej, którą wcześniej znała. Poczuła ból w klatce piersiowej. Wiele razy czytała na temat tego, że naprawdę istnieje coś takiego jak syndrom złamanego serca, wywołany hormonami stresu, których gwałtowny wzrost obkurcza najdrobniejsze naczynia krwionośne mięśnia sercowego. Nie od dziś wiadomo, że organizm podczas silnej traumy, zaczyna wydzielać duże ilości hormonów przygotowujących się do walki z zagrożeniem. To reakcja obronna niezbędna do przeżycia. Nie sądziła jedynie, że będzie należała do tej grupy osób, która będzie posiadała takowe na swoim koncie. Zamknęła oczy, a w jej głowie uformował się obraz człowieka, którego próbowała nienawidzić, a w gruncie rzeczy z każdym dniem kochała jeszcze mocniej. Na dobrą sprawę, nie wiedziała nawet, jak teraz wygląda. Miała zakodowany jego obraz w swojej głowie, jednak od ich ostatniego spotkania minęło już trochę czasu, więc mógł zmienić się nie do poznania lub być takim, jakim go zapamiętała. Podświadomie pragnęła, by nadal był taki, jak wtedy. Taki jej

Samo jego imię wywoływało w niej nieodgadnione reakcje. Raz była to złość, innym razem ból, a jeszcze innym ciepło pomieszane z żalem. Wiedziała jedno: bała się. Bała się spotkania z nim, bała się swojej reakcji, ale najbardziej bała się spojrzenia jego stalowoszarych oczu, w których, jak się domyślała, nie zobaczy niczego znajomego. Nie będzie w nich czułości, ciepła, ani nawet tej figlarnej złośliwości. Będzie jedynie zaskoczenie i ciekawość nowo poznaną osobą. No właśnie… Nowo.


Powstrzymała łzy zbierające się w kącikach i poderwała się z miejsca. Rzuciła koc na bok i postanowiła, że nie da się tak łatwo złamać. W końcu była Hermioną Granger – silną, dumną i twardo stąpającą po ziemi Gryfonką z krwi i kości. Nie może pozwolić sobie, żeby jej słabości wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Coś w jej głowie podpowiedziało jej, że to tylko złudzenie, którym próbowała ratować się w kryzysowych sytuacjach, jednak szybko odgoniła od siebie ten natrętny głos. Może i w głębi siebie faktycznie była tylko kruchą i słabą kobietą, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w tym momencie nijak jej ta świadomość nie pomoże. Jeśli miała stawić czoła problemom, to musiała wziąć się ostro w garść. Mogła płakać, krzyczeć i użalać się nad sobą lub podnieść wysoko głowę i wprowadzić w życie słowa, które usłyszał od niej Zabini. Rzecz jasna, wybrała tę drugą opcję.


Nieco podniesiona na duchu ruszyła w stronę łazienki, by wziąć długą i odprężającą kąpiel wśród ulubionych olejków i płynów.



***



Dwaj przyjaciele opróżniali już trzecią butelkę ulubionego trunku, gdy za ich głowami rozległ się potężny grzmot. Nie wzruszeni, nadal siedzieli wygodnie na kanapie, oglądając przy tym jakiś film sensacyjny na wielkim, plazmowym telewizorze w domu Zabini’ego. Obydwaj mieli już za sobą kilka kolejek, które przyprawiały ich o lekkie kręcenie w głowie i uczucie gorąca w całym ciele, jednak twardo pili dalej. Nie musieli nawet ze sobą rozmawiać, by wiedzieć, jak wiele znaczy ten wieczór dla każdego. Malfoy cieszył się, bo od niepamiętnych czasów mógł pić alkohol nie tylko po to, by zagłuszyć krzyki jego sumienia i zapomnieć o rzeczywistości, która na drugi dzień była jeszcze okropniejsza, lecz po to, by posiedzieć w spokoju i pogawędzić z przyjacielem. Natomiast Zabini cieszył się, bo w końcu nie musiał spędzać kolejnego wieczoru w samotności. Nikomu się do tego nie przyznawał, miał z tym problem nawet przed samym sobą, ale silnie doskwierała mu ta nieprzyjemna przyjaciółka. Jedynym czasem, w którym czuł się szczęśliwy i potrzebny, był ten, kiedy miał u siebie swoją córeczkę. Ona wprowadzała do jego domu nie tylko chaos, ale także życie, radość i cudowny dźwięk dziecięcego śmiechu. Na samo wspomnienie buźki małej Bianci, Blaise uśmiechnął się pod nosem. Nie umknęło to jednak uwadze blondyna.


- Czego się tak szczerzysz?

- Pomyślałem właśnie o Biance i o tym, jaki ten dom jest bez niej pusty. – odpowiedział brunet z nutą nostalgii w głosie.


Draco zmarszczył brwi, kiwając przy tym lekko głową na znak zrozumienia. Zdążył niejako przyzwyczaić się do swojej odrębności, ale dziwił się, że Diabeł tak łatwo na to przystaje. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do niego, miał dziecko i kobietę, którą kochał nad życie, ale był zbyt głupi, żeby to ogarnąć. 


- Wiesz co ci powiem stary? Że jesteś cienias.

- He? Co ty dupisz?

- Prawdę dupie. Bo widzisz, gdybyś tylko trochę się postarał, to Ginny razem z małą mieszkałyby tutaj z tobą. Ale nie, ty wolałeś schować głowę w piasek i pierdzielić to wszystko. Uważasz, że ten dom jest pusty? To dlaczego do cholery nie zrobisz nic, żeby to zmienić? – może to alkohol płynący w jego żyłach, a może chęć wyrzucenia z siebie irytacji popchnęła go do wypowiedzenia tych słów. Nie mógł znieść tego biadolenia ze strony przyjaciela, którego do tej pory uważał za silniejszego od siebie pod wieloma względami. 


Na moment zapadła między nimi niezbyt przyjemna cisza, przerywana jedynie odgłosami deszczu, chłostającego bezkarnie parapety okien. Draco wpatrywał się w swoją szklankę, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony bruneta. Gdy myślał, że już nic się nie stanie, Zabini powiedział:


- Wiesz? Masz rację. Cholerną, kurwa, rację. Pozwoliłem odejść kobiecie mojego życia, swoją córkę widuję sporadycznie, a do tego zamiast działać, siedzę na dupsku i tylko wyrzucam sobie głupotę, zamiast coś zrobić. To śmieszne… Od kiedy to ty jesteś moim terapeutą, zamiast ja twoim?

- Jak widać, los bywa przewrotny. Ale teraz skup się, nie ma czasu na metaforyczne farmazony. Jeszcze nic nie jest stracone. Widziałem się z Ginny i wiem, że ona nadal coś do ciebie czuje. Nie pytaj mnie o więcej, bo i tak się nie dowiesz. Nie będę żadnym zasranym pośrednikiem między wami, jak ta jej przyjaciółeczka od siedmiu boleści. Bo serio, gdyby nią była, to by też was wzięła za mordy. Cierpliwie czekałem, aż któreś z was w końcu się ogarnie, ale jak widać, bez porządnego kopa się nie obejdzie. Więc albo weźmiesz się w garść, albo siłą zaciągnę cię do jej mieszkania.


Wywód Malfoy’a wprawił Zabini’ego w spore osłupienie. Spodziewał się raczej, że powie mu jedynie, że jest kretynem, a tu proszę. Wiedział, że przyjaciel ma rację, bo powiedział mu teraz dokładnie to samo, co cały czas kryło się gdzieś w jego umyśle, a czego nie potrafił do siebie dopuścić. Doszedł do wniosku, że tak naprawdę pozwalając odejść Weasley’ównie, wcale jej nie pomógł. Zostawił ją z małym dzieckiem, musiała radzić sobie praktycznie sama. Nie było go wtedy, gdy Bianca miała kolki i płakała przeraźliwie prawie przez całą noc, ani też wtedy, kiedy po raz pierwszy się uśmiechnęła i wtedy, kiedy wyrósł jej pierwszy ząbek. Nie było go też wtedy, kiedy Ginny odeszły wody, to nie on zawiózł ją do szpitala, to nie on odcinał pępowinę. On tylko przyjechał do szpitala najszybciej jak mógł, jednak wtedy było już po wszystkim. A ona? Ona tylko odwróciła głowę na bok, nie zaszczyciła go nawet przelotnym spojrzeniem. To wtedy zrozumiał, że stracił ją bezpowrotnie. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Jak widać, prawda okazuje się być zupełnie inna. 


Ni stąd, ni zowąd uderzyła go bardzo nieprzyjemna myśl, a mianowicie, że nie zbudował fikcyjnego i zakłamanego spokoju tylko Hermionie, ale przede wszystkim zafundował je samemu sobie. Żył w iluzji popełnionego dobra, gdy tak naprawdę podkopał dołki kilku osobom na raz. Schował twarz w dłonie, nie mogąc znieść palącego poczucia wstydu.

Draco popatrzył na przyjaciela nieco zdezorientowany jego zachowaniem, jednak powstrzymał się od jakiekolwiek komentarza. Poklepał go tylko lekko po plecach, chcąc w ten sposób dać mu do zrozumienia, że nie jest sam. Siedzieli tak dłuższą chwilę, a deszcz za oknem powoli się uspokajał. Zupełnie tak, jakby odzwierciedlał wcześniejszą burzę emocji, a teraz, gdy nadszedł spokój, on także ustąpił. Blaise podniósł głowę i popatrzył tępo w przestrzeń.


- Ja… Po prostu myślałem, że tak będzie lepiej.

- Zabini, lepiej nie myśl tyle. To nie jest twoja mocna strona.


Brunet spiorunował wzrokiem Malfoy’a, który uśmiechał się do niego lekko złośliwie, ale wiedział, że w ten sposób chce mu dodać nieco otuchy i rozluźnić gęstą atmosferę. W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać, zaśmiał się szczerze i podniósł szklankę z bursztynowym płynem.


- Coś w tym jest, Malfoy. A teraz nie filozofuj mi już tu, tylko pij.

- Na zdrowie, Diable. 

Stuknęli się szklankami, podczas gdy burza na dworze całkiem odeszła w zapomnienie.

27 wrz 2014

Rozdział 4.



Głuchy szczęk rozdzieranego na strzępy serca, przeszył ją na wskroś. Nie wiedziała nawet, czy w ogóle oddycha. Pierwotną ciszę zastąpił głośny, wewnętrzny krzyk, którego nie słyszał nikt, poza nią samą. W pewnym momencie myślała, że jej głowa pęknie na pół, a wszystkie kotłujące się w niej myśli wydostaną się na zewnątrz, tworząc tym samym jeszcze większy chaos. Nie docierało do niej nic, poza jednym, przeklętym zdaniem…
Nie miała pojęcia, ile siedziała w tym letargu. W tym momencie, nie była w stanie zdefiniować niczego, poza bólem pomieszanym ze wściekłością. Podniosła w końcu wzrok na wystraszonego i smutnego bruneta, ale nie ruszyło to w niej niczego. Wzięła głęboki wdech, by po chwili powoli wypuszczać powietrze z płuc. Starała się uspokoić, ale drżące ręce zdradzały wszystko.
- Że co zrobiłeś? – odezwała się w końcu, w jej mniemaniu dość głośno, lecz jej głos przypominał jedynie desperacki szept.
- Wyprałem mu pamięć. – powtórzył Blaise i odwrócił głowę w bok, nie mogąc znieść przeszywająco pustego wzroku Hermiony, wiercącego mu dziurę w brzuchu.
- Ale.. Ale jak to? Blaise… Co dokładnie zrobiłeś?
- Nie zastosowałem obliviate, jeśli o to ci chodzi. Zrobiłem coś… bardziej skomplikowanego. Wiedziałem, że nie mogę porywać się na żadne proste zaklęcie, inaczej zarówno Lucjusz, jak i Voldemort mieliby szansę doszukać się czegoś w myślach Draco. Mogliby znaleźć drogę do ciebie, a do tego nie mogłem dopuścić. Długo zastanawiałem się nad naprawdę dobrym rozwiązaniem i wtedy wpadła mi w ręce pewna księga staromagicznych zaklęć, które wyszły dawno z użytku nie tylko dlatego, że znaleziono tak jakby ich prostsze odpowiedniki, ale przede wszystkim dlatego, że były… groźniejsze. Dokładnie przestudiowałem wszystko od a do z, żeby mieć pewność, że niczego nie zmaszczę, a co najważniejsze – że będzie to proces odwracalny i gdy wojna się skończy, wszystko będzie mogło wrócić do normy. Nie przewidziałem jednak tego, że Draco wyjedzie…
Hermiona słuchała, a serce boleśnie tłukło w jej piersi. Oddech miała nierówny i przyspieszony. Zamknęła oczy, chcąc w ten sposób niejako osłonić się przed ciosami, w postaci kolejno wypowiadanych słów z ust Zabiniego. Zacisnęła ręce na materiale swoich dresowych spodni, po czym powiedziała:
- Blaise, nie owijaj w bawełnę, tylko wyduś w końcu z siebie to, co powinieneś.
- Herm… Nie dość, że użyłem zaklęcia memoriane*, to jeszcze podałem Draco eliksir zapomnienia…
- CO ZROBIŁEŚ?! – w jednej chwili Hermiona odzyskała wszelkie siły, poderwała się z miejsca i głośno oddychając, złapała Blaise’a za ramię. Adrenalina w jej żyłach spowodowała, że nie poczuła nawet łamiących się paznokci.
Brunet odwrócił głowę i od razu tego pożałował. Tak wściekłej Hermiony nie widział nigdy, w całym swoim życiu. Jej trzęsąca się sylwetka w połączeniu z błyskawicami ciskanymi z oczu była widokiem iście przerażającym. Poczuł jak krew odchodzi z jego twarzy, a ciało oblewa zimny pot.
- Hermiona, ja…
-Nie! Cicho bądź! Nie chcę tego słuchać. Czy ty zdajesz sobie sprawę, co żeś narobił? Wiesz, jakie to niebezpieczne, mieszać komuś w głowie?! Jeszcze używając do tego zaklęcia, o którym wcześniej się nawet nie słyszało?! – dziewczyna krzyczała, sama jednak nie wiedząc, czy robi to ze złości, czy może bardziej przez żal ściskający jej serce lub też ze względu na głupotę przyjaciela.
Ona w przeciwieństwie do bruneta znała to zaklęcie o wiele wcześniej. Nie na darmo spędziła tyle godzin w szkolnej bibliotece, a także przeróżnych księgarniach. Opadła bezsilnie na kanapę, zakrywając przy tym twarz dłońmi. W jej głowie huczało od myśli na temat zaklęcia, które zniszczyło jej trzy lata życia. Jak wielką ironią było to, że kiedy zarobiła swój pierwszy szlaban w Hogwarcie, jej zadośćuczynieniem miał być esej właśnie na temat tego zaklęcia. A żeby było jeszcze śmieszniej, opracowywała go nie z kim innym, jak z samym  Malfoy’em.
Starała się przypomnieć jak najwięcej informacji, co zaowocowało jeszcze większym przygnębieniem. Kiedy przeanalizowała wszystko, co była w stanie przywrócić do swojej pamięci, poczuła się jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Rzucenie tak silnego zaklęcia dodatkowo w połączeniu z eliksirem zapomnienia mogło być tragiczne w skutkach. Istniały tylko dwa rozwiązania, które mogły, aczkolwiek nie musiały pomóc danej osobie. Pierwszym z nich był wywar z soku, wypuszczanego przez bardzo rzadką i oczywiście trudno dostępną roślinę miligami**, która rosła tylko we wschodniej części Japonii, a do tego ów sok można było pozyskać jedynie w czasie pełni księżyca. Drugim natomiast była nadzieja. Nadzieja na to, że przy odrobinie szczęścia, ogromnym wysiłku i cierpliwości pomoże się odzyskać tej osobie utracone wspomnienia. Można było uczynić to na przykład poprzez zabieranie jej w miejsca albo tworzenie podobnych sytuacji, które zostały wyrzucone z umysłu.
Blaise stał nadal w tym samym miejscu, a palące poczucie winy zapierało mu dech w piersiach. Czuł się jak idiota. Wcześniej nawet się do tego nie przyznawał, ale w głębi duszy miał przeogromną nadzieję na to, że Hermiona nie wyrzuci go bez słowa za drzwi. I tak cieszył się, że w ogóle go wysłuchała, a do tego nie zbeształa od góry do dołu. Chciał do niej podejść, ale zabrakło mu odwagi nawet na to, by wydusić z siebie choć pół słowa, o przytuleniu nie wspominając. Czekał na apogeum wściekłości, w postaci wulgarnych słów rzuconych w jego stronę, które ku jego zdziwieniu nie nadeszło. Zamiast tego Hermiona podniosła głowę i popatrzyła na niego przesiąkniętymi smutkiem oczami. Nie powiedziała nic, tylko patrzyła. Zabini nie mógł znieść dłużej tego przeszywającego wzroku, dlatego po raz kolejny tego wieczora odwrócił głowę. Chciał zapaść się pod ziemię, albo lepiej – cofnąć czas i wybić sobie ten durnowaty pomysł z głowy. Przełknął kulę wstydu i odezwał się drżącym głosem:
- Wiem, że to niewiele zmieni, ale… Miałem antidotum. Niestety, po tym jak Draco wyjechał, byłem zmuszony je wylać, bo jak zapewne wiesz…
- Trzeba je podać maksymalnie do dwudziestu-czterech godzin po sporządzeniu. Tak wiem, Blaise. – Hermiona sama była pod wrażeniem tego, jak twardy był jej głos. Spodziewała się raczej, że będzie to jedynie cichy szept.
Podniosła się z miejsca i podeszła do bruneta. Złapała jego twarz w swoje dłonie i przekręciła tak, by mógł na nią spojrzeć. Nie opierał się nawet, bo wiedział, że musi stawić czoła konsekwencjom. W tej chwili miało to być przerażająco smutne oblicze przyjaciółki.
- Nie znienawidziłam cię, Blaise. Nie mogłabym tego zrobić, chociażby ze względu na to, że bardzo pomogłeś mi przez ten czas, kiedy moje życie potrzaskało się na kawałki. Nawet mimo tego, że postąpiłeś bardzo pochopnie, a wręcz głupio, nie jestem w stanie czuć do ciebie odrazy. Jest mi po prostu cholernie przykro. Widzę jednak, że żałujesz tego, co zrobiłeś, a w tej chwili to jeden z najważniejszych aspektów. Szkoda, że zataiłeś przede mną ten fakt. Zabawa ze starymi zaklęciami zazwyczaj nigdy nie kończy się dobrze, tak było i tym razem. Poza tym jest jeszcze nadzieja na to, że Draco odzyska pamięć, a o to przecież w tym wszystkim chodzi, prawda?
- Wcale nie, Herm. Tu chodzi też o ciebie! A właściwie to przede wszystkim! Bo to ty zostałaś poszkodowana najbardziej, to ciebie i tylko ciebie Smok w ogóle nie pamięta! Zostałaś wyrzucona z jego życia niczym śmieć… I to tylko i wyłącznie z mojej winy! – brunet nie mógł dłużej wytrzymać rosnącego w nim napięcia. Miał ochotę strzelić sobie samemu w pysk.
- Nie twierdzę, że nie. Jednak musisz pamiętać, że użalanie się nad sobą już niczego nie zmieni. Teraz, kiedy prawda wyszła na jaw, trzeba zacząć działać. Nie powiem, że jest to dla mnie proste, ale nie poddam się. Nawet jeśli miałoby mi to zająć wieczność, przypomnę Draconowi o sobie.
Blaise patrzył na Hermionę z niemałym podziwem. Zastanowiło go to, skąd taka krucha istotka czerpie tyle siły? Przeżyła wojnę, utratę rodziców, a także załamanie nerwowe spowodowane odejściem osoby, która była dla niej jedną z najważniejszych. Pozbierała się w zawrotnym tempie i choć nigdy nie miała zbyt łatwej drogi do celu, to starała się z całych sił pokonywać przeszkody, które na niej stawały. I wychodziło jej to co najmniej bardzo dobrze. Jej odwaga i determinacja spowodowały, że teraz znajdowała się w takim, a nie innym miejscu, z takimi, a nie innymi osobami przy swoim boku. Zasługiwała na szczęście, a przede wszystkim na spokój, który tak ochoczo wyrywał jej się z rąk przez spory kawał czasu. Nigdy nie był w stanie pojąć tego, jak udawało jej się brnąć przed siebie w swoich postanowieniach, pomimo bólu oplatającego jej serce i duszę. Jak silna musiała być jej psychika, żeby znieść tak wiele cierpienia i nie doprowadzić jej do ostatecznego upadku? W tej chwili przyszła mu do głowy myśl, że nawet sam Godryk Gryffindor, gdyby tylko żył, mógłby jej pozazdrościć charakteru i odwagi, a także lojalności i szlachetności. Bo jaki inny człowiek, poza nią, zamiast wystawić go za drzwi, a wręcz wykopać ze swojego życia po tym, co uczynił, nadal chciałby się z nim przyjaźnić?
Sekundę później nawiedziło go również pytanie, jak wielkim uczuciem Hermiona musiała darzyć Draco, że mimo ogromnego bólu nieodzownie połączonego z jego osobą, wciąż chciała z nim być i walczyć o jego utraconą pamięć? Widział determinację odznaczającą się w jej oczach. Wtedy pojął również, że tak jak powiedziała, tak też będzie i nie ma zamiaru się poddać. Chciał się uśmiechnąć, jednak poprzez zgromadzone w nim emocje, wyszedł mu raczej krzywy grymas. Chciał też coś powiedzieć, ale zamiast tego po prostu przytulił do siebie dziewczynę. Zachciało mu się płakać, a do tego odczuł lekki dyskomfort psychiczny. Bo jak to jest, że taka mała Hermiona miała w sobie tyle siły, a on przez tak długi czas nawet nie potrafił ogarnąć się na tyle, by dowiedzieć się, dlaczego jego ukochana go porzuciła? Z trudem przełknął ślinę, nie chcąc w tym momencie dolewać sobie samemu oliwy do ognia. Wiedział jednak, że otworzyła mu się w mózgu dawno nieużywana klapka z napisem „działaj”, która już spory kawał czasu temu powinna była wznowić swój żywot.
- Jesteś wspaniałą osobą, Hermiono. Takiej jak ty, to ze świecą szukać, serio. Dziękuję ci, że nie wykopałaś mnie ze swojego życia. Bardzo się bałem, że gdy dowiesz się prawdy, to zostawisz mnie na lodzie. A szczerze? Poza Smokiem zostałaś mi tylko ty… Nie zniósłbym utraty kolejnej wartościowej kobiety w moim życiu.
Czekoladowooka wyswobodziła się z uścisku bruneta, popatrzyła w jego ciemne oczu i uśmiechnęła się lekko.
- Jestem Gryfonką, nie pamiętasz? Poza tym, nauczyłam się wybaczać. Gdybym miała ciągle żywić do wszystkich urazę za krzywdy, których doznałam, to teraz pewnie siedziałabym na oddziale psychiatrycznym w Mungu. Zresztą, powiedziałam ci już, że jesteś osobą, która mi ogromnie pomogła. I nie liczy się dla mnie to, co było. Przeszłość jest przeszłością, teraz musimy zająć się teraźniejszością, by móc budować stabilną przyszłość. Nie mam czasu na użalanie się, tak samo jak i ty. Bo poza odzyskaniem naszego Draco, przed tobą jest jeszcze zadanie, by odzyskać twoją kobietę. Ale wszystko w swoim czasie. Teraz jest czas na porządną dawkę Ognistej.

***
Narcyza Malfoy siedziała w swoim przestronnym, aczkolwiek już nie tak ogromnym salonie, pijąc popołudniową herbatę. Trzymając w dłoniach filiżankę z parującym płynem, zastanawiała się nad wszystkim, co miało miejsce do tej pory. Z jednej strony czuła się wolna i szczęśliwa, ponieważ w końcu nie czuła na sobie presji męża, ani fałszywych przyjaciół, obgadujących każdy jej najmniejszy ruch. Z drugiej zaś trochę martwiła ją sytuacja jej pierworodnego syna. Kochała go nad życie i jak każda matka, chciała dla niego jak najlepiej. Kiedy dowiedziała się o skrywanym uczuciu do pewnej dziewczyny, wbrew pozorom bardzo się ucieszyła. Po cichu liczyła na to, że przyczyni się to do zmiany decyzji Dracona względem obranych stron. Niestety, presja narzucona przez ojca, a także strach o niewinne życie przechyliły szalę na korzyść zła. Do tego absurdalny pomysł Blaise’a Zabini’ego, który okazał się być strzałem w dziesiątkę w kwestii bezpieczeństwa, niestety przy okazji pokomplikował życie dwóch osób do tego stopnia, że te trzy minione lata mogły wydawać się nie do odzyskania. Narcyza nigdy nie była osobą nazbyt ufającą w szczęśliwe zakończenia, jednak tym razem wierzyła w nie tak mocno, że aż czuła fizyczny ból ściskającego się w jej piersi serca. Zdawała sobie sprawę, że niektóre procesy zachodzące w głowie człowieka ugodzonego potężnym zaklęciem mogą być nieodwracalne, a przynajmniej niezwykle trudne do naprawy, mimo to nie dopuszczała do siebie myśli, że jej ukochane dziecko mogłoby być pozbawione chociażby minimalnej szansy na powrót do tego, co dawało mu niezmierną radość. Jej rozmyślania przerwał charakterystyczny dźwięk teleportacji. Odwróciła głowę w stronę wejścia, w którym po chwili pojawił się blondyn.
- Witaj, mamo. – to mówiąc podszedł do rodzicielki i ucałował ją delikatnie w czubek głowy.
Narcyza uśmiechnęła się, a po jej ciele rozlało się przyjemne uczucie ciepła, bynajmniej nie  spowodowane przez herbatę. To miłość i przywiązanie między matką, a jej dzieckiem przynosiła tak wspaniałe odczucia.
- Witaj synku, jak minął dzień?
Draco usiadł w fotelu po przeciwnej stronie i nalewając sobie herbaty do drugiej filiżanki, odpowiedział:
- Nic nadzwyczajnego. Byłem na Pokątnej, żeby zorientować się jak to wszystko teraz tam wygląda, później odwiedziłem Gringotta i udałem się na małe zakupy. Mam też coś dla ciebie. – Malfoy uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni marynarki małe, brązowe pudełeczko, owinięte kremową wstążką.
Narcyza nieco zaskoczona, ale też ucieszona wzięła od syna prezent i niezwłocznie go otworzyła. Jej oczom ukazała się delikatna bransoletka z białego złota, której końce zbiegały się na figurce małej jaskółki. Popatrzyła wzruszona na chłopaka i uśmiechnęła się ciepło.
- Dziękuję, Draco. Jest cudowna. Rozumiem, że ta jaskółka to nie przypadek?
- Jak zawsze mnie przejrzałaś. – blondyn również uśmiechnął się i pomógł kobiecie nałożyć bransoletkę – Ta jaskółka to symbol twojej wolności, mamo. Chciałem, żebyś o tym już zawsze pamiętała. Bo tak właśnie jest: jesteś wolna nie tylko od tyranii. Jesteś niezależnym człowiekiem, a także silną kobietą, która ma prawo do wspaniałego i spokojnego życia. Wiem, że te trzy lata beze mnie dały ci trochę w kość, musiałaś pozbierać do kupy nie tylko siebie, ale też ogarnąć po części mnie, ale dałaś radę. Zresztą jak zawsze. Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, byś nie musiała obawiać się tego, że cokolwiek mogłoby cię znowu ograniczać.
Narcyzie łzy stanęły w oczach i choć usilnie starała się nie wypuścić ich na zewnątrz, to kilku kroplom się to udało. Przetarła je delikatnie, nie chcąc zniszczyć makijażu, po czym odezwała się lekko drżącym od emocji głosem:
- Jesteś najwspanialszym darem, jaki kiedykolwiek mogłam dostać od losu. Zawsze wiedziałam, że masz dobre serce. Dziękuję synu, nie tylko za tę bransoletkę, ale przede wszystkim za to, że po prostu jesteś. Cały, zdrowy i przy mnie.
Draco nic już nie powiedział, ucałował jedynie dłoń matki i udał się do swojego pokoju.
Blondynka patrzyła na oddalającą się sylwetkę jedynego mężczyzny w jej życiu, który potrafił ją tak uszczęśliwić, nawet drobnym gestem. Odwróciła głowę w bok, by spojrzeć na zegar i sprawdzić, która jest godzina, ale zamiast tego jej uwagę przykuła książka leżąca na półce nad kominkiem. Podeszła do niej i wzięła do ręki. Doskonale znała tę książkę. Uśmiechając się lekko, otworzyła ją na ostatniej stronie i przeczytała w myślach widniejące tam słowa. Westchnęła i odłożyła ją z powrotem.
- Jeszcze tylko troszkę.


***

Dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał Ginny z przemyśleń na temat tego, jakiej przyprawy najlepiej użyć do dzisiejszego obiadu. Wytarła ręce w ścierkę i upewniając się, że Bianca spokojnie i bezpiecznie bawi się na dywanie w pokoju obok, poszła przywitać niespodziewanego gościa. Ku jej uciesze, ale też zaskoczeniu w progu stała jej najlepsza przyjaciółka.
- Hej Gin.
- No hej Hermi, wchodź! – rudowłosa przesunęła się, by zrobić miejsce pannie Granger.
Hermiona posłusznie weszła do środka, zdjęła swój beżowy płaszczyk i odwiesiła na wieszak. Ucałowała Ginny w policzek na przywitanie i przeszła do pokoju, w którym znajdowała się jej chrześnica. Dziewczynka gdy tylko zauważyła kobietę, od razu popędziła w jej stronę.
- Ciocia Helmi!
- Cześć słoneczko. – wzięła małą na ręce i przytuliła mocno do siebie – Tęskniłam za tobą, wiesz?
- Ja za tobą tez! Fajnie, ze psysłaś. Zostanies na obiad? Mamusia lobi coś pysnego!
- Jak zawsze. Pewnie, że zostanę, ale póki co wracaj do zabawy, bo ja muszę porozmawiać z mamusią. – odstawiła Biancę na ziemię i zwróciła się do przyjaciółki – Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Ginny skinęła głową dając znak, że rozumie, po czym wskazała Hermionie sofę i poszła do kuchni, by przygotować herbatę. Wróciła po pięciu minutach, niosąc w dłoniach dwa kubki.
- No to słucham, o co chodzi? – ruda nie ukrywała zarówno zdziwienia, jak i ciekawości.
- Miałam wczoraj poważną rozmowę z Blaisem. – kasztanowowłosa widziała, jak kobieta spięła się na dźwięk imienia byłego(?) ukochanego, jednak kontynuowała – Powiedział mi coś odnośnie Dracona.
Panna Weasley wzięła głęboki wdech, szykując się na torpedę zarzutów, jednak zamiast tego usłyszała jedynie ciche, pełne bólu zdanie:
- Draco w ogóle nie wie o moim istnieniu.

__________________________________________________________________
*zaklęcie całkowicie przeze mnie zmyślone
**jak wyżej

 Nawaliłam, przepraszam.
Nie będę się tłumaczyć, bo musiałabym znów powtórzyć to samo. Przykro mi, że nie dałam rady.
Nie wiem, czy ktoś tu w ogóle jeszcze wejdzie, jednakże wstawiam tego posta z nikłą nadzieją, że 'a może jednak'.
Czas pokaże.
Ściskam,
Silje.