Przybywam z nowym rozdziałem. Wiem, że przerwa znowu była dość długa, jednak naprawdę mój czas jest mocno ograniczony. Mam jednak w nagrodę kolejną część, która zajmuje 8,5 strony w wordzie.Cieszę się przeogromnie, że przybyło tu tyle nowych osób. Dajecie mi uśmiech i siłę. Dziękuję Wam.
Nie przynudzając, zapraszam do czytania i komentowania. :)
A notka ogólnie dedykowana jest AvadCe, która jest przemiłą osobą i świetnie mi się z nią rozmawia. :*
___________________________________________________________________
Rudowłosa siedziała niczym rażona
potężnym zaklęciem. Nie potrafiła wydusić z siebie choćby najcichszego dźwięku.
W uszach wciąż dudniły jej słowa wypowiedziane przed chwilą przez przyjaciółkę.
Poczuła, jak serce zaciska się mocno, ręce zaczynają drżeć, krew odpływa z
twarzy, a w gardle formuje się ostra i lepka kula, uniemożliwiająca jej
odezwanie się. Widziała to. Widziała ten ból w oczach Hermiony, widziała ten
trud, w jakim przyszło jej wypowiedzieć to zdanie na głos, widziała jak usilnie
powstrzymuje się od tego, by nie wybuchnąć płaczem. Sama zresztą miała ochotę
tłuc głową w ścianę. Minęło dobre pięć minut, zanim otrząsnęła się z tego
paraliżującego letargu. Sięgnęła po rękę dziewczyny i ścisnęła ją mocno, chcąc
w ten sposób okazać jej choć minimalne wsparcie. Gdyby nie to, że sama maczała
w tym palce, pewnie odważyłaby się ją przytulić i mówić jej wzniosłe słowa
pocieszenia. Hermiona przełknęła łzy i odezwała się po raz kolejny.
- Blaise wyprał mu pamięć. Zrobił to, by chronić zarówno
jego, jak i mnie, przed niebezpieczeństwem ze strony Voldemorta. Podświadomie
wiem, że chciał dobrze, jednak… Ginny co teraz? Jak mam żyć, co mam robić? Jak
mogę udawać przed nim, że się nie znamy, skoro wciąż go kocham?!
Panna Weasley siedziała i tępo patrzyła się w swoje bordowe
paznokcie. Chciała jej coś powiedzieć, doradzić, pomóc, ale nie potrafiła.
Palące wyrzuty sumienia piekły ją od środa. Ostatkiem sił powstrzymywała się,
by nie wykrzyczeć jej, jak bardzo żałuje swojego postępku, jak podle się czuje
i jak ogromnie jest jej przykro, że tyle czasu ukrywała to w tajemnicy. Nagle
wśród natłoku myśli w jej głowie pojawiła się jedna, zupełnie odrębna od
reszty: „Blaise wyprał mu pamięć. Powiedziała:
Blaise, nie Ty i Blaise”. To mogło oznaczać tylko jedno…
- Powiedział, że zrobił to sam? Bez niczyjej pomocy?
- Nie pytałam nawet o to. W tamtej chwili chciałam
jednocześnie rzucić się na niego z pięściami i mocno przytulić, bo widziałam,
jak strasznie było mu źle. A co, masz jakieś podejrzenia?
Ruda kiwnęła głową. Pierwszy raz w życiu nie chciała być
przyjaciółką Hermiony Granger. Pierwszy raz zapragnęła, by jej lojalna natura
schowała się gdzieś głęboko i nie wychodziła, póki nie upewni się, że jest
bezpiecznie. Pierwszy raz od trzech lat zaczęła płakać tak rzewnie, że aż jej
ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Hermiona nie rozumiała takiej reakcji, jednak
nie czekając zbyt długo przygarnęła dziewczynę do siebie i mocno przytuliła.
- Cii… Ginny, co jest? Dlaczego płaczesz? To chyba ja
powinnam być na twoim miejscu. – próbowała jakoś rozluźnić atmosferę, niestety
jej słowa spowodowały jeszcze większy, spazmatyczny płacz Weasley.
Hermiona w duchu cieszyła się, że mała Bianca jest na tyle
zaabsorbowana oglądaniem kolorowych bajek w telewizji, że nie zwracała uwagi na
to, co dzieje się na kanapie nieopodal niej.
Kiedy Ginny wreszcie się uspokoiła, spojrzała załzawionymi
oczami na kasztanowłosą, a rozmazany tusz do rzęs spływający stróżkami po jej
policzkach, tylko dodawał temu widokowi beznadziejności. Hermiona pogłaskała
rudą po głowie i uśmiechnęła się pokrzepiająco, choć w oczach czaiła się
ciekawość. Nie mogąc dłużej tego w sobie dusić, Ginny powiedziała:
- Hermi, przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam… Nie
mogłam ci powiedzieć, nie mogłam… Przez ten cały czas kazałam ci imitować
radosne życie, pocieszałam cię, kiedy krzyczałaś zrozpaczona, że nienawidzisz
Malfoy’a, przytakiwałam, kiedy wyzywałaś go od niewrażliwych dupków, ale wiesz
co było i jest najgorsze? Że on też przez te trzy lata nie mógł zaznać ani
chwili spokoju, bo przez to pieprzone zaklęcie ma wewnętrzną blokadę i nie może
się zaangażować, bo choć tego nie wie, to wciąż kocha ciebie, ale tego nie
pamięta!
- Gin…
- Nie, nie, nie. Nie teraz. Muszę ci to powiedzieć, bo
zwariuję. To było na trzy tygodnie przed tym, jak Draco musiał przygotować się
do odejścia. Wtedy Blaise wpadł na, wtedy nam się tak wydawało, genialny
pomysł, żeby wykasować cię z pamięci Malfoy’a, bo samo obliviate by nie wystarczyło. Draco zbyt mocno cię kochał, dlatego
tak bardzo baliśmy się o to, co Voldemort lub Lucjusz mogą zobaczyć w jego
głowie, a to, że mu w niej szperali było wiadome od dawna. Wszyscy po cichu
szykowali się na ostateczne starcie, a my wiedzieliśmy, że jeżeli chcemy
uchronić was od śmierci, musimy to zrobić w taki sposób, żeby mieć stu
procentową pewność, że nic nagle się nie wyda. Nie chcieliśmy was zranić.
Chcieliśmy was uratować. Wiem, że koszty jakie ponieśliście za ten czyn są o
wiele większe, niż ktokolwiek się spodziewał… Powinnam była puknąć zarówno
siebie, jak i Blaise’a mocno w głowę, nim było za późno. Jednak tego nie
zrobiłam, bo równie silnie jak on wierzyłam, że to wszystko pójdzie po naszej
myśli. Zrozumiem, jeśli teraz wyjdziesz i zostawisz mnie tutaj samą na pastwę
wyrzutów sumienia. – mówiąc ostatnie zdanie rudowłosa poczuła, jak jej serce
niebezpiecznie wariuje.
Za nic w świecie nie chciała stracić Hermiony. Była dla niej
jak starsza siostra, której nigdy nie miała i choć jej mama starała się
zapewnić jej w jakiś sposób poczucie posiadania bliskiej koleżanki, a bracia
nadrabiali pod wieloma względami, to zawsze czuła, że potrzebuje mieć kogoś,
kto będzie mniej więcej w jej wieku i zrozumie jej problemy w takim etapie
życia, w którym ona aktualnie się znajdowała. Hermiona właśnie taka była. Nigdy
jej nie oceniała, nie przeszkadzało jej w żaden sposób momentami dziecinne
podejście do świata, starała się ją rozumieć i wspierać, ale wiedziała również
kiedy ma ją zastopować i wymierzyć kopniaka w tyłek, żeby się opamiętała.
Przesiedziały razem niezliczone ilości godzin rozmawiając, śmiejąc się, płacząc
i krzycząc. Przeżyły razem niejedną przygodę, a kiedy doszło do rozłamu w ich
życiach, nadal dzielnie wspierały się nawzajem. Patrząc teraz przez perspektywę
minionych lat, Ginny miała naprawdę ogromną nadzieję na to, że skoro nie
odrzuciła Blaise’a, to jej również nie odprawi z kwitkiem. Na potwierdzenie tej
tezy, Hermiona przytuliła ją mocno do siebie, pozwalając na to, by łzy płynęły
ciurkiem po twarzach obydwóch. Minęła dosłownie chwila, po której obie
dziewczyny poczuły, jak obejmują je małe rączki. Oderwały się od siebie i
popatrzyły na małą Biancę, która uśmiechała się do nich pokrzepiająco. Ginny
zaśmiała się i wzięła córkę na kolana, a w jej głowie zaświtała myśl, że jej
dziecko jest momentami silniejsze i bardziej racjonalne, niż niejeden dorosły.
- No jus. Nie płaccie! Skoda casu na takie pieldoły.
Tym zdaniem Bianca kupiłaby chyba nawet najtwardszego
człowieka, dlatego też wszystkie trzy wybuchły gromkim śmiechem. Nie potrzebne
były już słowa. Hermiona wiedziała, że Ginny czuje się podle, bo znała ją na
tyle, żeby móc określić zarówno jej reakcje, jak i odczucia. Nie miała do niej
żalu, nie po tym, co ta ognista istota zrobiła dla niej przez te wszystkie
lata. Było jej najzwyczajniej w świecie przykro, że została okłamana i
zamknięta w wyimaginowanej wizji, która miała być jej ochroną przed złem.
Zawsze była zdania, że kłamstwo to najgorsza rzecz, jaką ludzie mogą sobie
nawzajem robić i, że jest to coś, czego się nie wybacza, bo w końcu może się to
powtórzyć w każdej chwili. Jednak po tych burzliwych wyznaniach zwątpiła. Nie
potrafiłaby tak po prostu odtrącić od siebie ludzi, których tak mocno kochała.
Teraz wiedziała dlaczego ludzie okłamani, mimo bólu, pozwalają zostać
winowajcom w swoim życiu. W ten sposób obaliła się jedna z jej największych
prawd życiowych, ale nie żałowała. Wierzyła całym sercem, że faktycznie
kierowali się tylko i wyłącznie dobrem. Jej i Draco.
Kiedy cała napięta i
smutna atmosfera została zastąpiona poczuciem przebaczenia poplątanym z dźwiękiem
dziecięcego śmiechu, wszystkie trzy udały się do kuchni, by dokończyć posiłek,
a następnie ze smakiem go zjeść.
***
Draco siedział w gabinecie
swojego najlepszego przyjaciela czekając na jego powrót. Przeglądał któryś już
z kolei katalog z meblami kuchennymi, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się
z hukiem, a chwilę później wparował do środka nie kto inny, jak sam Blaise
Zabini, trzęsący się ze wściekłości. Trzasnął drzwiami, poprzez co kilka
książek opuściło swoje dotychczasowe miejsce na półce, po czym usiadł z impetem
na krześle obrotowym, znajdującym się przy biurku i głośno zaklął. Dopiero po
chwili uświadomił sobie, że nie jest sam.
- Smok? Osz kurwa, co ty tu robisz?
- Hm… Jakby ci to powiedzieć, żebyś i na mnie nie rzucił się
z pięściami… Siedzę sobie, kurwa. – na usta blondyna wpełzł tak bardzo dla
niego znany, ironiczny uśmieszek.
Brunet popatrzył na niego jak na idiotę, jednak nie
skomentował tej wypowiedzi. Zamiast tego podszedł do barku, wyciągnął dwie
szklanki i nalał do każdej taką samą ilość Ognistej Whisky. Podał jedną
Malfoy’owi i wrócił na swoje miejsce. Przez chwilę żaden z nich się nie
odezwał, słychać było jedynie odgłosy pracowników dochodzące z korytarza. W
końcu blondyn nie wytrzymał i odezwał się:
- To powiesz mi w końcu, czemu wparowałeś tu niczym
rozwścieczony hipogryf, gotowy do rozszarpania każdego, kto stanie mu na
drodze?
Blaise wypuścił powietrze z płuc, upił kolejny łyk alkoholu
i czując przyjemne ciepło rozlewające się po jego ciele, odpowiedział:
- Musiałem zwolnić jednego bęcwała, przez którego popłynąłem
na pięćdziesiąt tysięcy. Wyobrażasz to sobie? Pięćdziesiąt tysi! A dlaczego? Bo
ten debil, który uznawał się za dobrego asystenta, zapomniał wysłać w terminie
umowy do jednej z firm, poprzez co tamci zrezygnowali! Stwierdzili, że cytuję: „z tak niekompetentną firmą, która nie
potrafi nawet upilnować swoich korzyści, współpracować na pewno nie będą.” Dziękuję,
do widzenia!
- No to faktycznie masz powody do złości. – odparł Malfoy,
gdy nagle w jego głowie uformowała się pewna myśl. Przeanalizował szybko
wszystkie opcje i uśmiechnął się pod nosem.
- A ciebie co tak bawi? – burknął Zabini, za nic nie
rozumiejąc radości przyjaciela.
- Bo wychodzi na to, że nie masz asystenta. A tak się
składa, że ja poszukuję pracy. Chcę się wyprowadzić z Malfoy Manor i wynająć
coś swojego. Właściwie to przyszedłem do ciebie właśnie w tej sprawie. Chciałem
zapytać, czy nie masz dla mnie jakiejś oferty pracy, a tu proszę. Samo się
zrobiło.
Przez chwilę Blaise nic nie odpowiadał, jednak po szybkiej
analizie uśmiechnął się szeroko. Przyjęcie Malfoy’a do pracy w jego firmie
mogło okazać się naprawdę owocne. Nie oszukując nikogo, Draco był naprawdę
zdolnym, inteligentnym, błyskotliwym i rzetelnym człowiekiem. Znał się na
interesach nawet lepiej od niego, więc na pewno nie wkopałby go w żaden
kontrakt, którego mógłby później żałować. Zresztą, podczas nieobecności
blondyna, Zabini przy rozważaniu różnych spraw często zwracał się do niego o
pomoc. Do tego jest jego najlepszym przyjacielem, którego dopiero co odzyskał,
więc miałby dzięki temu możliwość spędzenia większej ilości czasu w jego
towarzystwie, a przy tym i wprowadzenie planu naprawczego w życie byłoby
jeszcze łatwiejsze. Z tą myślą wstał z fotela, podszedł do blondyna z szerokim
uśmiechem na twarzy i wyciągnął do niego rękę.
- W takim razie witam w Zabini
Corporation, mój stary-nowy asystencie.
Draco wstał i uścisnął dłoń przyjaciela. Nie pokazywał tego
po sobie, ale w duchu cieszył się niczym małe dziecko. W końcu jego życie
nabierało jakichś pozytywnych barw. Dostał pracę i to nie byle jaką, a to już
połowa sukcesu. Teraz pozostało mu jedynie poszukać mieszkania. Czuł się nieco
winny, że ma zamiar opuścić matkę, jednak wiedział, że nie będzie potrafił
mieszkać w tym domu dłużej, niż to konieczne. Narcyza mogła zmienić wiele, od
wielkości po wygląd ścian, ale niestety nie zmieni wspomnień, które nieodłącznie
są przypisane do Malfoy Manor. Postanowił, że nie pozwoli, by przeszłość
zniszczyła jego szansę na normalne życie.
Stuknęli się szklankami, wznieśli je do góry na znak toastu,
po czym Blaise zaproponował oprowadzenie po firmie, na co Draco chętnie przystał.
Odłożyli szklanki na biurko i ruszyli na wycieczkę krajoznawczą.
***
Od pamiętnego dnia, w którym
Malfoy dostał pracę, minął tydzień, w czasie którego nie działo się nic
nadzwyczajnego. Blaise zafundował mu bardzo przestronny, średniej wielkości gabinet.
Na środkowej ścianie znajdowało się dość duże okno z widokiem na ruchliwą ulicę
Pokątną, przez które wpadało tam dużo światła. Przed oknem znajdowało się
pokaźnych rozmiarów biurko, wykonane z ciemno-brązowego drewna, ze stojącym
przy nim czarnym, obrotowym fotelem. Reszta mebli, takich jak stolik oraz
regały, również zachowane były w ciemnej tonacji, natomiast na ścianach
królował kolor beżowy. Po lewej stronie, tuż przy biblioteczce, znajdowały się
drzwi prowadzące bezpośrednio do gabinetu Zabini’ego, a po prawej usytuowany
był kominek. Draco od razu polubił swoje nowe miejsce pracy, ponieważ takie
zestawienie kolorów poniekąd odzwierciedlało obecny stan jego życia, w którym
wciąż mieszały się mrok i światło, lecz jak sam mówił, to drugie znacznie
przeważało.
Jako przykładny pracownik starał się jak mógł, by wszystkie
pilne i potrzebne sprawy były załatwione tak, jak się należy. Był to kolejny
dowód na to, że Zabini podjął słuszną decyzję zatrudniając go. Przeglądał
właśnie kolejne papiery, gdy przed jego nosem wylądowała kartka uformowana w
małego smoka. Zaśmiał się i wziął papier do ręki, burząc misternie wykonaną
figurę. Jak się okazało, nie mylił się co do nadawcy ani trochę. Liścik był od
Ginny, która zapraszała go na herbatę, kawę, bądź „czekoladową fontannę”, jak zwykła nazywać to Bianca. Blondyn
domyślił się, że mała brała udział w pisaniu tej wiadomości, a dowodem na to
były ślady malutkich, czekoladowych paluszków wokół tekstu. Wziął do ręki
czysty kawałek kartki i naskrobał krótką odpowiedź. Już miał ją odesłać, kiedy
otworzyły się drzwi i do środka wszedł jego obecny szef.
- No siemanko, jak tam? – powitał go radośnie i podszedł do
biurka.
- Jest trochę pracy, nie powiem, ale nie narzekam.
- Tylko byś spróbował! Ja tu do ciebie z moim wielkim i
dobrym sercem, a ty miałbyś jeszcze narzekać?
- Nigdy w życiu, stary. Nigdy w życiu. Choć nie powiem, jest
jeden mankament w tym gabinecie…
Blaise zmarszczył czoło zastanawiając się, czego też mogło
brakować Malfoy’owi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, analizując znajdujące się
w nim rzeczy, po czym uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Barek! No tak! Zupełnie zapomniałem, że jesteś drugim
naczelnym pijusem Ognistej, zaraz po mnie. – wyszczerzył zęby w głupkowatym
uśmiechu i poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Już myślałem, że się nie domyślisz. Na szczęście twój
móżdżek jeszcze w jakiś sposób, ostatkami sił,
daje oznaki życia. – zripostował blondyn, na co Zabini jedynie
przewrócił oczami.
- W sumie, masz jakieś plany na wieczór? Jest sobota, więc jutro
obaj mamy wolne, może faktycznie napilibyśmy się dzisiaj troszkę? – zapytał niewinnie Malfoy, akcentując dwuznacznie
ostatnie słowo.
- Właściwie… Czemu nie? Nie mam raczej żadnych planów na
jutro, z Biancą widzę się dopiero w poniedziałek, więc cała niedziela jest
tylko i wyłącznie do mojej dyspozycji. – ciemnooki wyszczerzył zęby w szerokim
uśmiechu i poruszył sugestywnie brwiami.
- To jesteśmy umówieni. Wpadnę do ciebie koło 21, pasuje?
- Pasuje.
***
Powoli zapadł zmierzch, niebo
coraz to bardziej pokrywało się ciemnymi chmurami, zwiastującymi nieuchronną
burzę. Gdzieniegdzie dało się zaobserwować białe przebłyski, a wiatr wzmagał
się z każdą chwilą coraz bardziej. Hermiona siedziała wygodnie w swoim salonie
z laptopem na kolanach i kubkiem gorącego kakao w rękach. Dochodził do niej
dźwięk gałęzi stukającej bezwiednie o okno, a także szum wiatru, usiłującego
przedostać się do środka przez jakiekolwiek szczeliny. Odłożyła kubek na stolik
nieopodal niej i szczelniej przykryła się kocem. Co prawda w jej domu nie było
wcale zimno, a palący się kominek dostarczał nie tylko dodatkowego ciepła, ale
także przyjemnego nastroju. Uwielbiała takie wieczory, w których mogła w
spokoju oddać się pracy. Był to jedyny czas, kiedy jej myśli nie buntowały się
przeciw niej i nie tworzyły nieokiełznanego chaosu, przyprawiającego momentami
o mdłości. Ten tydzień zaczął się dla niej niewątpliwie koszmarnie, więc
chciała, by chociaż jego koniec przyniósł choć minimalny spokój i ukojenie dla
jej udręczonej głowy i duszy.
Odłożyła na chwilę laptopa na bok i spojrzała w roziskrzone
płomienie, wesoło tańczące w kominku. Przypomniała sobie, jak nie raz siedziała
w taki sam sposób w Hogwarcie. Jej myśli zalała fala wspomnień, począwszy od
pierwszego dnia, w którym przekroczyła progi zamku, a skończywszy na jej
ukończeniu i opuszczeniu. Zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażała.
Siedząc tak i analizując, doszła do konkretnego wniosku, że nic w jej życiu nie
potoczyło się tak, jak miała to zaplanowane. Chciała się wykształcić, zyskać
dzięki temu przyzwoitą pracę, później znaleźć partnera i żyć najspokojniej na
świecie. Los jednak od samego początku płatał jej figle i miał dla niej
zupełnie inny plan. Uświadomiła sobie, że jej życie to w większości splot
przypadków i decyzji podejmowanych pod wpływem impulsu, jednak w ocenie
końcowej mogła z czystym sumieniem przyznać, że niczego nie żałuje i nie
zamieniłaby tych wszystkich chwil na nic innego. Mimo, że nie miała łatwo,
wiele razy upadała, brutalnie przygnieciona rzeczywistością, to nie wyobrażała
sobie, by mogło być inaczej i by mogła być zupełnie inną osobą, niż tą, którą
jest teraz.
Westchnęła przeciągle, a jej wzrok przeniósł się z kominka
na szafkę. Dopatrzyła się na niej zielonej koperty, która przez tak długi czas
skrywała prawdę, tak różną od tej, którą wcześniej znała. Poczuła ból w klatce
piersiowej. Wiele razy czytała na temat tego, że naprawdę istnieje coś takiego
jak syndrom złamanego serca, wywołany hormonami stresu, których gwałtowny
wzrost obkurcza najdrobniejsze naczynia krwionośne mięśnia sercowego. Nie od
dziś wiadomo, że organizm podczas silnej traumy, zaczyna wydzielać duże ilości
hormonów przygotowujących się do walki z zagrożeniem. To reakcja obronna
niezbędna do przeżycia. Nie sądziła jedynie, że będzie należała do tej
grupy osób, która będzie posiadała takowe na swoim koncie. Zamknęła oczy, a w
jej głowie uformował się obraz człowieka, którego próbowała nienawidzić, a w
gruncie rzeczy z każdym dniem kochała jeszcze mocniej. Na dobrą sprawę, nie
wiedziała nawet, jak teraz wygląda. Miała zakodowany jego obraz w swojej
głowie, jednak od ich ostatniego spotkania minęło już trochę czasu, więc mógł
zmienić się nie do poznania lub być takim, jakim go zapamiętała. Podświadomie
pragnęła, by nadal był taki, jak wtedy. Taki jej.
Samo jego imię wywoływało w niej nieodgadnione reakcje. Raz
była to złość, innym razem ból, a jeszcze innym ciepło pomieszane z żalem.
Wiedziała jedno: bała się. Bała się spotkania z nim, bała się swojej reakcji,
ale najbardziej bała się spojrzenia jego stalowoszarych oczu, w których, jak
się domyślała, nie zobaczy niczego znajomego. Nie będzie w nich czułości,
ciepła, ani nawet tej figlarnej złośliwości. Będzie jedynie zaskoczenie i
ciekawość nowo poznaną osobą. No właśnie… Nowo.
Powstrzymała łzy zbierające się w kącikach i poderwała się z
miejsca. Rzuciła koc na bok i postanowiła, że nie da się tak łatwo złamać. W
końcu była Hermioną Granger – silną, dumną i twardo stąpającą po ziemi Gryfonką
z krwi i kości. Nie może pozwolić sobie, żeby jej słabości wzięły górę nad
zdrowym rozsądkiem. Coś w jej głowie podpowiedziało jej, że to tylko złudzenie,
którym próbowała ratować się w kryzysowych sytuacjach, jednak szybko odgoniła
od siebie ten natrętny głos. Może i w głębi siebie faktycznie była tylko kruchą
i słabą kobietą, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w tym momencie nijak
jej ta świadomość nie pomoże. Jeśli miała stawić czoła problemom, to musiała
wziąć się ostro w garść. Mogła płakać, krzyczeć i użalać się nad sobą lub
podnieść wysoko głowę i wprowadzić w życie słowa, które usłyszał od niej
Zabini. Rzecz jasna, wybrała tę drugą opcję.
Nieco podniesiona na duchu ruszyła w stronę łazienki, by
wziąć długą i odprężającą kąpiel wśród ulubionych olejków i płynów.
***
Dwaj przyjaciele opróżniali już
trzecią butelkę ulubionego trunku, gdy za ich głowami rozległ się potężny
grzmot. Nie wzruszeni, nadal siedzieli wygodnie na kanapie, oglądając przy tym
jakiś film sensacyjny na wielkim, plazmowym telewizorze w domu Zabini’ego.
Obydwaj mieli już za sobą kilka kolejek, które przyprawiały ich o lekkie
kręcenie w głowie i uczucie gorąca w całym ciele, jednak twardo pili dalej. Nie
musieli nawet ze sobą rozmawiać, by wiedzieć, jak wiele znaczy ten wieczór dla
każdego. Malfoy cieszył się, bo od niepamiętnych czasów mógł pić alkohol nie
tylko po to, by zagłuszyć krzyki jego sumienia i zapomnieć o rzeczywistości,
która na drugi dzień była jeszcze okropniejsza, lecz po to, by posiedzieć w
spokoju i pogawędzić z przyjacielem. Natomiast Zabini cieszył się, bo w końcu
nie musiał spędzać kolejnego wieczoru w samotności. Nikomu się do tego nie
przyznawał, miał z tym problem nawet przed samym sobą, ale silnie doskwierała
mu ta nieprzyjemna przyjaciółka. Jedynym czasem, w którym czuł się szczęśliwy i
potrzebny, był ten, kiedy miał u siebie swoją córeczkę. Ona wprowadzała do jego
domu nie tylko chaos, ale także życie, radość i cudowny dźwięk dziecięcego
śmiechu. Na samo wspomnienie buźki małej Bianci, Blaise uśmiechnął się pod
nosem. Nie umknęło to jednak uwadze blondyna.
- Czego się tak szczerzysz?
- Pomyślałem właśnie o Biance i o tym, jaki ten dom jest bez
niej pusty. – odpowiedział brunet z nutą nostalgii w głosie.
Draco zmarszczył brwi, kiwając przy tym lekko głową na znak
zrozumienia. Zdążył niejako przyzwyczaić się do swojej odrębności, ale dziwił
się, że Diabeł tak łatwo na to przystaje. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do
niego, miał dziecko i kobietę, którą kochał nad życie, ale był zbyt głupi, żeby
to ogarnąć.
- Wiesz co ci powiem stary? Że jesteś cienias.
- He? Co ty dupisz?
- Prawdę dupie. Bo widzisz, gdybyś tylko trochę się
postarał, to Ginny razem z małą mieszkałyby tutaj z tobą. Ale nie, ty wolałeś
schować głowę w piasek i pierdzielić to wszystko. Uważasz, że ten dom jest
pusty? To dlaczego do cholery nie zrobisz nic, żeby to zmienić? – może to
alkohol płynący w jego żyłach, a może chęć wyrzucenia z siebie irytacji
popchnęła go do wypowiedzenia tych słów. Nie mógł znieść tego biadolenia ze
strony przyjaciela, którego do tej pory uważał za silniejszego od siebie pod
wieloma względami.
Na moment zapadła między nimi niezbyt przyjemna cisza,
przerywana jedynie odgłosami deszczu, chłostającego bezkarnie parapety okien.
Draco wpatrywał się w swoją szklankę, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony
bruneta. Gdy myślał, że już nic się nie stanie, Zabini powiedział:
- Wiesz? Masz rację. Cholerną, kurwa, rację. Pozwoliłem
odejść kobiecie mojego życia, swoją córkę widuję sporadycznie, a do tego
zamiast działać, siedzę na dupsku i tylko wyrzucam sobie głupotę, zamiast coś
zrobić. To śmieszne… Od kiedy to ty jesteś moim terapeutą, zamiast ja twoim?
- Jak widać, los bywa przewrotny. Ale teraz skup się, nie ma
czasu na metaforyczne farmazony. Jeszcze nic nie jest stracone. Widziałem się z
Ginny i wiem, że ona nadal coś do ciebie czuje. Nie pytaj mnie o więcej, bo i tak
się nie dowiesz. Nie będę żadnym zasranym pośrednikiem między wami, jak ta jej
przyjaciółeczka od siedmiu boleści. Bo serio, gdyby nią była, to by też was
wzięła za mordy. Cierpliwie czekałem, aż któreś z was w końcu się ogarnie, ale
jak widać, bez porządnego kopa się nie obejdzie. Więc albo weźmiesz się w
garść, albo siłą zaciągnę cię do jej mieszkania.
Wywód Malfoy’a wprawił Zabini’ego w spore osłupienie.
Spodziewał się raczej, że powie mu jedynie, że jest kretynem, a tu proszę.
Wiedział, że przyjaciel ma rację, bo powiedział mu teraz dokładnie to samo, co
cały czas kryło się gdzieś w jego umyśle, a czego nie potrafił do siebie
dopuścić. Doszedł do wniosku, że tak naprawdę pozwalając odejść Weasley’ównie,
wcale jej nie pomógł. Zostawił ją z małym dzieckiem, musiała radzić sobie
praktycznie sama. Nie było go wtedy, gdy Bianca miała kolki i płakała
przeraźliwie prawie przez całą noc, ani też wtedy, kiedy po raz pierwszy się
uśmiechnęła i wtedy, kiedy wyrósł jej pierwszy ząbek. Nie było go też wtedy,
kiedy Ginny odeszły wody, to nie on zawiózł ją do szpitala, to nie on odcinał
pępowinę. On tylko przyjechał do szpitala najszybciej jak mógł, jednak wtedy
było już po wszystkim. A ona? Ona tylko odwróciła głowę na bok, nie zaszczyciła
go nawet przelotnym spojrzeniem. To wtedy zrozumiał, że stracił ją
bezpowrotnie. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Jak widać, prawda okazuje się
być zupełnie inna.
Ni stąd, ni zowąd uderzyła go bardzo nieprzyjemna myśl, a
mianowicie, że nie zbudował fikcyjnego i zakłamanego spokoju tylko Hermionie,
ale przede wszystkim zafundował je samemu sobie. Żył w iluzji popełnionego
dobra, gdy tak naprawdę podkopał dołki kilku osobom na raz. Schował twarz w
dłonie, nie mogąc znieść palącego poczucia wstydu.
Draco popatrzył na przyjaciela nieco zdezorientowany jego
zachowaniem, jednak powstrzymał się od jakiekolwiek komentarza. Poklepał go
tylko lekko po plecach, chcąc w ten sposób dać mu do zrozumienia, że nie jest
sam. Siedzieli tak dłuższą chwilę, a deszcz za oknem powoli się uspokajał.
Zupełnie tak, jakby odzwierciedlał wcześniejszą burzę emocji, a teraz, gdy
nadszedł spokój, on także ustąpił. Blaise podniósł głowę i popatrzył tępo w
przestrzeń.
- Ja… Po prostu myślałem, że tak będzie lepiej.
- Zabini, lepiej nie myśl tyle. To nie jest twoja mocna
strona.
Brunet spiorunował wzrokiem Malfoy’a, który uśmiechał się do
niego lekko złośliwie, ale wiedział, że w ten sposób chce mu dodać nieco otuchy
i rozluźnić gęstą atmosferę. W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać, zaśmiał się
szczerze i podniósł szklankę z bursztynowym płynem.
- Coś w tym jest, Malfoy. A teraz nie filozofuj mi już tu,
tylko pij.
- Na zdrowie, Diable.