Mój drogi, kakaowy Nerwusku.
Wiem, że to dość dziwne przywitanie i choć nigdy wcześniej Ci tego nie mówiłem, to właśnie tak sobie Ciebie nazywałem. Kakaowy Nerwusek. Dlaczego?
Bo mimo tego, że jestem takim wielkim chamem i egoistycznym dupkiem, to zawsze Cię obserwowałem. Zwracałem uwagę na każdy, nawet najmniejszy ruch, gest. Patrzyłem jak Twój malutki nosek marszczy się zabawnie, gdy się złościsz. Jak Twoje policzki przyozdabiają urocze dołeczki, gdy się uśmiechasz. Jak Twoje piękne, czekoladowe oczy błyszczały, gdy byłaś szczęśliwa i jak matowiały, gdy po raz kolejny wbijałem Ci ostry nóż w plecy.
Obserwowałem Ciebie i Twoje zachowanie. Zauważyłem, że uwielbiasz kakao. Uwielbiałaś je chyba nawet bardziej, niż nienawidziłaś mnie. A ja uwielbiałem zlizywać z Twojej twarzy czekoladowe wąsy. Mruczałaś przy tym tak rozkosznie, że aż przez moje ciało przechodził ciepły prąd. Jakieś małe ciepełko.
To była właśnie jedna z tych chwil, kiedy potrafiłem sprawić, że się uśmiechasz.
Zakodowałem sobie wszystkie te chwile, ułożyłem starannie w swoim kamiennym sercu.
W głębi duszy, gdzieś na jej dnie, zawsze niewyobrażalnie się cieszyłem, że doprowadzam Cię do takiego stanu. Że potrafię doprowadzić Cię nie tylko do słonych łez, ale także słodkiego uśmiechu.
Podświadomie wiem, że Ty także zachowałaś sobie niektóre z tych, tak drogocennych dla mnie wspomnień. Powiem Ci w sekrecie, że najważniejszą dla mnie chwilą, był nasz pierwszy raz.
Pewnie się teraz rumienisz, Twoje usta wykrzywiają się w nikłym, aczkolwiek ciepłym uśmiechu, zakładasz niesforny kosmyk za ucho, a serce łomocze Ci w piersi. Zawsze tak reagowałaś, gdy o tym wspominałem. I chociaż wiem, że brzmi to absurdalnie materialnie, to właśnie wtedy uwielbiałem Cię jeszcze bardziej.
Do granic szczęścia doprowadzało mnie Twoje drobne ciało, które wiło się pode mną, Twoje kakaowe usteczka, które szeptały ,,przestań”, a tak naprawdę chciały powiedzieć ,,więcej”.
Nigdy nie zapomnę Twojego krzyku rozkoszy. Był tak melodyjny, tak słodki i prawdziwy, że w tej jednej chwili pomyślałem, że może naprawdę mnie kochasz. Że wytrzymujesz ze mną właśnie dlatego. Że zostałaś z miłości, a nie litości.
Do tej pory słyszę moje imię, wykrzyczane w tamtym momencie. I wiem, że nigdy go nie zapomnę. Nawet wtedy, gdy nie będziesz czuła do mnie już niczego, poza czystą nienawiścią. Bo do tej pory towarzyszyła Ci jeszcze litość, której tak strasznie się bałem.
Nie mam Ci tego za złe, sam sobie jestem winien. Wiem, jak bardzo bolało Cię każde moje obojętne spojrzenie, każde słowo, brak ciepłych ramion po skończonym stosunku, z wyjątkiem tego pierwszego.
Wcale nie czułem się wtedy jakoś specjalnie dumny, że w końcu po roku znajomości, zdobyłem Twoje ciało. Czułem wtedy to przyjemne ciepło i radość, że zrobiłaś to jednak ze mną, a nie z kimś innym. Że oddałaś mi się, bo sama tego chciałaś. Bo mnie kochałaś?
Choć prawdę mówiąc, nie potrafię powiedzieć, co wtedy Tobą kierowało. Może to była litość? A może znudzenie moim ciągłym naleganiem?
Nie wiem, ale jednego mogę być pewien. Że właśnie w tej chwili przestałem Cię tak po prostu uwielbiać. Zacząłem Cię… Kochać.
I choć nigdy Ci tego nie powiedziałem i zapewne nie powiem, to kocham Cię.
Tak zwyczajnie, bezinteresownie, głupio i zachłannie.
Pragnę Ciebie całej, nie tylko Twojego ciała. Chciałbym, by Twoje serce i dusza, każdy uśmiech i łza były tylko moje. Tylko.
Ale wiem, że to niemożliwe. Jestem na to za słaby. Zbyt głupi i zbyt egoistyczny.
Jestem zimnym draniem z sercem płonącym tylko dla Ciebie.
Odeszłaś zaledwie parę dni temu, a ja już nie potrafię normalnie funkcjonować. Błąkam się po tym, kiedyś naszym, teraz pustym mieszkaniu. Patrzę na zdjęcie, stojące w ramce na nocnej szafce koło łóżka. Na Twoją uśmiechniętą twarz. Na Twoje dołeczki w aksamitnych policzkach. Na ukochane rumieńce. Na Twoje małe rączki, trzymające moją koszulę. Na Twoje lekko uniesione wiatrem włosy, moje ręce wokół Twojej szczupłej talii. Na Twoje błyszczące radością oczy.
Nawet nie wiesz, jak bardzo mi teraz krwawi serce. Jak strasznie się czuję. Jak strasznie żałuję, że nie potrafię się przełamać. Że nie potrafię się zmienić. Że jestem takim draniem.
Bo chociaż nigdy mi tego nie powiedziałaś to ja wiem, że właśnie tak o mnie myślałaś. Zimny drań bez jakichkolwiek uczuć. Porcelanowa lalka.
Nie raz mówiłaś mi, że jestem do niej podobny. Moja blada cera, puste oczy. Piękny i idealny, aż do bólu.
Pamiętam, jak podczas jednej z naszych kłótni powiedziałaś, że to, że ja nie mam uczuć nie upoważnia mnie do myślenia w taki sposób o innych. Bo to, że ja jestem porcelanową rzeźbą nie znaczy, że inni także.
Miałaś rację, zachowywałem się jak idiota. Traktowałem Cię jak swoją własność, choć tak naprawdę nigdy nie byłaś moja. Jednak udawanie było o wiele prostsze.
Tobą kierowała litość, mną – zachłanność.
Teraz rozumiem sens słów: ,,człowiek zaczyna rozumieć, kiedy zaczyna cierpieć”.
Tak, cierpię. Bo Cię straciłem. Bo nie potrafiłem zatrzymać.
Już dawno zrozumiałem, że wszystko co robiłem, było złe. Wszystkie słowa, czyny i gesty były niewłaściwe. Żałuję, że musiałaś przeżyć to wszystko, bym zrozumiał, że naprawdę Cię kocham. Nie tylko pożądam, ale naprawdę coś czuję.
Wiem, że to kiepsko brzmi, ale nie stać mnie na większe i bardziej wzniosłe słowa. Mogę jedynie dodać, że strasznie Cię przepraszam.
Przepraszam za to, że Cię skrzywdziłem. Przepraszam za każde złe słowo, każdy obojętny wzrok, każde odepchnięcie Twojego delikatnego ciałka. Za zdeptanie Twojego kruchego serduszka. Za zburzenie planów i marzeń. Za zniszczenie całego życia. Za każdą łzę. Przepraszam, że stałem się Twoim koszmarem. I przepraszam za to, że to słowo już nic nie znaczy w moich ustach.
Żałosne jest to, jak bardzo za Tobą tęsknię. I chociaż wiem, gdzie jesteś, to nie mam odwagi pójść do Ciebie i powiedzieć Ci tego prosto w oczy. Przytulić mocno do siebie, pogłaskać za uszkiem, usłyszeć pomruków zadowolenia.
Nie mam odwagi znowu Cię podenerwować, zwłaszcza tak, by znowu nazwać Cię moim Nerwuskiem.
Pamiętam, jak zawsze się denerwowałaś, kiedy mówiłem, że jesteś słodka. Strasznie się wkurzałaś i mówiłaś, że wcale słodka nie jesteś, bo przecież jesteś Gryfonką, a oni nie są słodcy, lecz odważni i pewni.
Może i prawda, ale dla mnie zawsze byłaś i będziesz słodkim, kakaowym Nerwuskiem. Moim Nerwuskiem z czekoladowymi wąsami.
Jeśli to dostaniesz, jeśli przeczytasz to proszę, byś przyszła do parku na ,,naszą” ławeczkę. Będę czekał, choćby wieczność.
Bo zawsze będę Cię kochał swoją zimną i egoistyczną miłością. Bo nie ma nic słodszego, niż gorzka kawa i czekoladowe kakao.
Bo nie ma nic piękniejszego, niż my i nasz wspólny koszmar.
Kocham Cię, Hermiono.
Wiem, że to dość dziwne przywitanie i choć nigdy wcześniej Ci tego nie mówiłem, to właśnie tak sobie Ciebie nazywałem. Kakaowy Nerwusek. Dlaczego?
Bo mimo tego, że jestem takim wielkim chamem i egoistycznym dupkiem, to zawsze Cię obserwowałem. Zwracałem uwagę na każdy, nawet najmniejszy ruch, gest. Patrzyłem jak Twój malutki nosek marszczy się zabawnie, gdy się złościsz. Jak Twoje policzki przyozdabiają urocze dołeczki, gdy się uśmiechasz. Jak Twoje piękne, czekoladowe oczy błyszczały, gdy byłaś szczęśliwa i jak matowiały, gdy po raz kolejny wbijałem Ci ostry nóż w plecy.
Obserwowałem Ciebie i Twoje zachowanie. Zauważyłem, że uwielbiasz kakao. Uwielbiałaś je chyba nawet bardziej, niż nienawidziłaś mnie. A ja uwielbiałem zlizywać z Twojej twarzy czekoladowe wąsy. Mruczałaś przy tym tak rozkosznie, że aż przez moje ciało przechodził ciepły prąd. Jakieś małe ciepełko.
To była właśnie jedna z tych chwil, kiedy potrafiłem sprawić, że się uśmiechasz.
Zakodowałem sobie wszystkie te chwile, ułożyłem starannie w swoim kamiennym sercu.
W głębi duszy, gdzieś na jej dnie, zawsze niewyobrażalnie się cieszyłem, że doprowadzam Cię do takiego stanu. Że potrafię doprowadzić Cię nie tylko do słonych łez, ale także słodkiego uśmiechu.
Podświadomie wiem, że Ty także zachowałaś sobie niektóre z tych, tak drogocennych dla mnie wspomnień. Powiem Ci w sekrecie, że najważniejszą dla mnie chwilą, był nasz pierwszy raz.
Pewnie się teraz rumienisz, Twoje usta wykrzywiają się w nikłym, aczkolwiek ciepłym uśmiechu, zakładasz niesforny kosmyk za ucho, a serce łomocze Ci w piersi. Zawsze tak reagowałaś, gdy o tym wspominałem. I chociaż wiem, że brzmi to absurdalnie materialnie, to właśnie wtedy uwielbiałem Cię jeszcze bardziej.
Do granic szczęścia doprowadzało mnie Twoje drobne ciało, które wiło się pode mną, Twoje kakaowe usteczka, które szeptały ,,przestań”, a tak naprawdę chciały powiedzieć ,,więcej”.
Nigdy nie zapomnę Twojego krzyku rozkoszy. Był tak melodyjny, tak słodki i prawdziwy, że w tej jednej chwili pomyślałem, że może naprawdę mnie kochasz. Że wytrzymujesz ze mną właśnie dlatego. Że zostałaś z miłości, a nie litości.
Do tej pory słyszę moje imię, wykrzyczane w tamtym momencie. I wiem, że nigdy go nie zapomnę. Nawet wtedy, gdy nie będziesz czuła do mnie już niczego, poza czystą nienawiścią. Bo do tej pory towarzyszyła Ci jeszcze litość, której tak strasznie się bałem.
Nie mam Ci tego za złe, sam sobie jestem winien. Wiem, jak bardzo bolało Cię każde moje obojętne spojrzenie, każde słowo, brak ciepłych ramion po skończonym stosunku, z wyjątkiem tego pierwszego.
Wcale nie czułem się wtedy jakoś specjalnie dumny, że w końcu po roku znajomości, zdobyłem Twoje ciało. Czułem wtedy to przyjemne ciepło i radość, że zrobiłaś to jednak ze mną, a nie z kimś innym. Że oddałaś mi się, bo sama tego chciałaś. Bo mnie kochałaś?
Choć prawdę mówiąc, nie potrafię powiedzieć, co wtedy Tobą kierowało. Może to była litość? A może znudzenie moim ciągłym naleganiem?
Nie wiem, ale jednego mogę być pewien. Że właśnie w tej chwili przestałem Cię tak po prostu uwielbiać. Zacząłem Cię… Kochać.
I choć nigdy Ci tego nie powiedziałem i zapewne nie powiem, to kocham Cię.
Tak zwyczajnie, bezinteresownie, głupio i zachłannie.
Pragnę Ciebie całej, nie tylko Twojego ciała. Chciałbym, by Twoje serce i dusza, każdy uśmiech i łza były tylko moje. Tylko.
Ale wiem, że to niemożliwe. Jestem na to za słaby. Zbyt głupi i zbyt egoistyczny.
Jestem zimnym draniem z sercem płonącym tylko dla Ciebie.
Odeszłaś zaledwie parę dni temu, a ja już nie potrafię normalnie funkcjonować. Błąkam się po tym, kiedyś naszym, teraz pustym mieszkaniu. Patrzę na zdjęcie, stojące w ramce na nocnej szafce koło łóżka. Na Twoją uśmiechniętą twarz. Na Twoje dołeczki w aksamitnych policzkach. Na ukochane rumieńce. Na Twoje małe rączki, trzymające moją koszulę. Na Twoje lekko uniesione wiatrem włosy, moje ręce wokół Twojej szczupłej talii. Na Twoje błyszczące radością oczy.
Nawet nie wiesz, jak bardzo mi teraz krwawi serce. Jak strasznie się czuję. Jak strasznie żałuję, że nie potrafię się przełamać. Że nie potrafię się zmienić. Że jestem takim draniem.
Bo chociaż nigdy mi tego nie powiedziałaś to ja wiem, że właśnie tak o mnie myślałaś. Zimny drań bez jakichkolwiek uczuć. Porcelanowa lalka.
Nie raz mówiłaś mi, że jestem do niej podobny. Moja blada cera, puste oczy. Piękny i idealny, aż do bólu.
Pamiętam, jak podczas jednej z naszych kłótni powiedziałaś, że to, że ja nie mam uczuć nie upoważnia mnie do myślenia w taki sposób o innych. Bo to, że ja jestem porcelanową rzeźbą nie znaczy, że inni także.
Miałaś rację, zachowywałem się jak idiota. Traktowałem Cię jak swoją własność, choć tak naprawdę nigdy nie byłaś moja. Jednak udawanie było o wiele prostsze.
Tobą kierowała litość, mną – zachłanność.
Teraz rozumiem sens słów: ,,człowiek zaczyna rozumieć, kiedy zaczyna cierpieć”.
Tak, cierpię. Bo Cię straciłem. Bo nie potrafiłem zatrzymać.
Już dawno zrozumiałem, że wszystko co robiłem, było złe. Wszystkie słowa, czyny i gesty były niewłaściwe. Żałuję, że musiałaś przeżyć to wszystko, bym zrozumiał, że naprawdę Cię kocham. Nie tylko pożądam, ale naprawdę coś czuję.
Wiem, że to kiepsko brzmi, ale nie stać mnie na większe i bardziej wzniosłe słowa. Mogę jedynie dodać, że strasznie Cię przepraszam.
Przepraszam za to, że Cię skrzywdziłem. Przepraszam za każde złe słowo, każdy obojętny wzrok, każde odepchnięcie Twojego delikatnego ciałka. Za zdeptanie Twojego kruchego serduszka. Za zburzenie planów i marzeń. Za zniszczenie całego życia. Za każdą łzę. Przepraszam, że stałem się Twoim koszmarem. I przepraszam za to, że to słowo już nic nie znaczy w moich ustach.
Żałosne jest to, jak bardzo za Tobą tęsknię. I chociaż wiem, gdzie jesteś, to nie mam odwagi pójść do Ciebie i powiedzieć Ci tego prosto w oczy. Przytulić mocno do siebie, pogłaskać za uszkiem, usłyszeć pomruków zadowolenia.
Nie mam odwagi znowu Cię podenerwować, zwłaszcza tak, by znowu nazwać Cię moim Nerwuskiem.
Pamiętam, jak zawsze się denerwowałaś, kiedy mówiłem, że jesteś słodka. Strasznie się wkurzałaś i mówiłaś, że wcale słodka nie jesteś, bo przecież jesteś Gryfonką, a oni nie są słodcy, lecz odważni i pewni.
Może i prawda, ale dla mnie zawsze byłaś i będziesz słodkim, kakaowym Nerwuskiem. Moim Nerwuskiem z czekoladowymi wąsami.
Jeśli to dostaniesz, jeśli przeczytasz to proszę, byś przyszła do parku na ,,naszą” ławeczkę. Będę czekał, choćby wieczność.
Bo zawsze będę Cię kochał swoją zimną i egoistyczną miłością. Bo nie ma nic słodszego, niż gorzka kawa i czekoladowe kakao.
Bo nie ma nic piękniejszego, niż my i nasz wspólny koszmar.
Kocham Cię, Hermiono.
Dziewczyna popatrzyła na zdjęcie stojące na stoliczku obok. Uśmiechnęła się blado. Jej wzrok powrócił do listu. Uwagę przykuł wcześniej niezauważony post scriptum.
,,PS: Więc po prostu otwórz drzwi.”
__________________________________________________________________
Dzień dobry, misie!
Pewnie duże zdziwienie, że coś tutaj zostaje opublikowane. Przykro mi, że tak Was zawiodłam.
Nie mam zbyt wygórowanego wytłumaczenia. Po prostu praca, praca i jeszcze raz praca, plus ciągła gonitwa z czasem i masa problemów, spadająca w jednym momencie na moje barki... Serio, momentami nie mam chwili, by spokojnie posiedzieć. To nie tak, że odpuściłam sobie, a mój pomysł na to opowiadanie był podsycany słomianym zapałem. Rozdział 4 wciąż jest niedokończony, choć staram się jak mogę, by wreszcie go tu dodać, jednak ciągle coś mi przeszkadza. O tyle mi trudniej, że jest to bardzo istotny rozdział, znajdują się w nim ważne kwestie i nie chciałabym tego za nic spartolić. Dlatego proszę Was o jeszcze troszkę cierpliwości, a w zamian za to, dodaję tę oto miniaturkę, która przyszła mi do głowy znienacka już spory kawał czasu temu. Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie i wytrzymacie, a także okażecie minimalne zrozumienie. Bo dla mnie niestety wakacje już dawno się skończyły... I nie mam tej swobody, a także okazji do częstszego pisania.
Liczę, że ktoś mimo wszystko tu zajrzy i skomentuje tego posta. To byłaby dla mnie ogromna uciecha, ponieważ miałabym wtedy świadomość, że nadal ktoś tu zagląda i liczy na kolejny rozdział.
Póki co z cichą nadzieją czekam na komentarze i dam z siebie wszystko, by jak najprędzej opublikować 4 część opowiadania.
Do zobaczenia niebawem!
Silje.